Pokusa w sadzie

     Dlaczego porwałam się na cudzą własność?

     PEWNIE powiecie, że  to była ucieczka. Moje życie przypomina   nieustanną   walkę:   na swym  kierowniczym stanowisku muszę wszystko planować, nadzoruje pracowników, wieczorami często czuje  się   kompletnie  wyczerpana. Rozpaczliwie potrzebowałam odpoczynku.  Wiec  kiedy uporałam  się z   najpilniejszymi   zobowiązaniami, poprosiłam o urlop. I ruszyłam w drogę do Pingtungu. 360 kilometrów na południe od Tajpej, do mojego brata na wakacje. Podróż trwała 6 godzin.

      Od 12 roku życia choruję na reumatyczne zapalenie stawów. Mogę siedzieć jedynie na płaskim. Moje łóżko, stojący w pokoju sedes i wózek inwalidzki są zrobione na zamówienie. Ilekroć wybieram się w dłuższą podróż, musze wiec ze sobą cały len „dobytek".

      Ponieważ schody w domu mojego brata są zbyt strome dla wózka inwalidzkiego, bratowa zaproponowała dwa inne miejsca. Pokazała mi internat dla uczniów i pokój na tyłach domu, niedaleko sadu pełnego jabłoni. Już z oddali drzewa połyskiwały kuszącymi plamkami czerwieni. Gdy podjechałam bliżej, zobaczyłam, że były aż ciężkie od mnóstwa nabrzmiałych, krągłych jabłek. Rzędy drzew ciągnęły się daleko w głąb sadu. Bajeczny widok.

      Ale sztachety płotu byiy zardzewiałe. Gdyby nie jabłka, miejsce robiłoby wrażenie martwego. Gospodarze opuścili je pewnie już dawno.

      Ostatecznie postanowiłam zamieszkać w internacie. Nie było tam schodów i miałam dogodniejszy dostęp do urządzeń sanitarnych. Ale stale wracałam myślą do tamtych jabłek.

      MÓJ BRAT ma dwóch synów, 10-letniego Hakona i 7-letnicgo Thomasa oraz 3-letnią córeczkę, którą pieszczotliwie nazywaliśmy Malusia. Gdy tylko chłopcy wracali ze szkoły, odkładałam do szuflady swoje książki i papiery. Hakon przygotowywał wózek i zabierał mnie na „wyprawę". Bez żadnej zachęty z naszej strony przyłączała się do nas czwórka dzieciaków z sąsiedztwa. Przez cały dzień miałam zapewnione towarzystwo osób w wieku od 3 do 11 lat.

      Mimo ich paplaniny i zabaw, co rusz odzywała się we mnie tamta pokusa. Nic dawała mi spokoju, aż w końcu nie zdołałam sic jej dłużej opierać.
      - W sadzie jest tyle jabłuszek - powiedziałam dzieciom. - Szkoda, że nikt ich nie zbiera.

      A tych aniołków nie trzeba było długo namawiać. W lot pojęły, o co chodzi i aż zadrżały z radości.
      - Lecimy tam! - wrzasnęły i pognały wraz ze mną do sadu.

      Drzewa stały uśpione w blasku słońca. Jabłka były czerwone i nęcące.

      Nie mogliśmy oderwać od nich oczu. Nie tracąc ani chwili, moje małe łobuziaki rzuciły się na oślep zrywać owoce. Ale największe i najbardziej dojrzałe jabłka były zbyt wysoko i dzieci nie mogły ich dosięgnąć. Poradziłam im, żeby przyniosły połamany stół i kawałek drutu z graciarni. Pokazałam, jak zrobić haczyk. Dwoje najwyższych dzieci stanęło na stole, jedno przyginało gałęzie prowizorycznym hakiem, a drugie zrywało owoce. Reszta odbierała od nich jabłka. Bawili się przy tym świetnie.
      - Ciociu, jesteś naprawdę wspaniała! - podziwiali moją pomysłowość.

      Biegali jak szaleni, wydając dzikie okrzyki. W sadzie zrobiło się gorąco i zaczął unosić się kurz.

      W trakcie ogólnego zamieszania, jak spod ziemi pojawił się ojciec dzieciaków. Kompletnie nas zaskoczył. Moje łobuziaki natychmiast się rozpierzchły bez śladu, zostawiając mnie, szefa gangu, na łasce losu.
      - Więc doszło do tego, że bawisz się w takie głupie złodziejstwa? - warknął brat. - Jeżeli zaaresztuje cię policja...
      - Mnie? Czy ja wyglądam na złodziejkę? - spytałam prostując się na swoim wózku i udając niewiniątko dodałam: -  Popatrz na mnie. Czy ja byłabym w stanie coś ukraść?
Chcąc nie chcąc musiał mnie odwieźć do domu.

      TAM KAZAŁAM dzieciom umyć zebrane jabłka. Miały ich dwie pełne torby. Smakowały cudowniej niż jakiekolwiek wymyślne gatunki ze sklepów. Może dlatego że były prosto z drzewa. A może dlatego smakowały tak słodko i pachniały tak mocno, ze były kradzione?
 
        Zrobiło się późno. Dzieciaki pocałowały mnie na dobranoc. Potem puściły do mnie oko i zakołysały biodrami, po czym z chichotem popędziły na pietro. Widziałam, ze do tego szalonego dnia będą wracać w swoich snach. Tej nocy i jeszcze długo potem.

      Jabłka lśniły kusząco w świetle lampy. Westchnęłam. Właściwie wcale nie chodziło mi o jabłka. Próbowałam ukraść coś innego - kawałek dzieciństwa.


      Liu Hsia


Reader's Digest 1997
Tłumaczenie: Adam BUDZYŃSKI

  • /spojrzenia/2714-spojrzenia-emocjonalne-widmo
  • /spojrzenia/2474-spojrzenia-sowa-ktorych-nie-rozwia-wiatr