Nie chodzi o to, że, ale o to, jak

NIE CHODZI O TO, ŻE, ALE O TO, JAK


Autorem zacytowanej wyżej myśli jest znakomity uczony, filozof prof. dr Tadeusz Kotarbiński. Warto zastanowić sią nad tą jego uwagą i przyswoić wnioski z niej płynące, bowiem umiejętność mówienia tzw. prawdy w oczy to sztuka dla większości z nas niestety niedostępna.

Nie ciesz się bratku z cudzego upadku..., nie czyń drugiemu, co tobie niemiło..., raz na wozie, raz pod wozem... - pouczają polskie przysłowia ludowe. Co prawda, zaczynam ostatnio wzdragać się przed cytowaniem polskich przysłów, tak bardzo ośmieszył je nieszczęsny Banaczek, znajdujący dla każdej pseudo-oryginalnej myśli uzasadnienie w postaci rzekomej przynależności do skarbnicy polskich mądrości narodowych. Ale mimo wszystko pozwólmy tobie raz jeszcze na przypomnienie tych kilku porzekadeł, a przede wszystkim na skorzystanie z zawartej w nich życiowej wiedzy.

Przed laty - gdy nie było jeszcze obecnej mnogości, łatwo dostępnych prac z dziedziny psychologii i socjologii, gdy tak dziś popularne felietony, poruszające zagadnienie współżycia w grupie, jeśli nawet czasem ukazywały się w prasie, to trafiały jedynie do niewielkiego grona odbiorców - w tych właśnie czasach, cytowane przy każdej niemal okazji, przysłowia, uczyły, jak żyć, by zasłużyć na szacunek otoczenia oraz unikać przynajmniej podstawowych życiowych błędów.

Sumę owej ludowej mądrości w interesującej nas dziś dziedzinie można by ująć w regułę: życzliwi żyją dłużej. Regułę, która zwraca uwagę, iż przyjazny stosunek do otoczenia z zasady procentuje tegoż otoczenia przyjaźnią.

Mawiamy czasem, iż najłatwiej przeżywa się własne szczęście i cudzą klęskę. Idąc tropem tej myśli stwierdzić można, że w cudzej klęsce jest zawsze odrobina naszego triumfu. Nawet nie w sensie spowodowania tejże klęski, ale w błogiej świadomości, że nieszczęście spotkało nie nas, że my potrafiliśmy jego uniknąć, że byliśmy na tyle przezorni, na tyle dobrzy, że los, bądź nieżyczliwi ludzie, nie ośmielili się nas dotknąć.

Ale życie człowieka nie składa się - i składać nie może - z samych tylko szczęśliwych chwil. Każdy z nas doznał kiedyś, i z pewnością jeszcze dozna, smaku goryczy, niepowodzeń, bezmiaru kłopotów. Polski filozof w znanej rozprawie "O szczęściu" dowodzi, że bez znajomości nieszczęścia człowiek nie umiałby docenić szczęścia. Tak więc fakt, że w danym momencie przykra sprawa nie dotyczy nas, ale kogoś z zewnątrz, nie gwarantuje, że za rok, miesiąc, tydzień nie będzie odwrotnie.

Tak czy owak na subtelności i dyskrecji w ocenie czyjegoś niepowodzenia, czy w ogóle w stosunku do innych ludzi, nikt jeszcze nie stracił. Oczywiście na rzetelnej i prawdziwej dyskrecji i subtelności, bo i one mogą być przepojone obłudą.

Dyskutowałam niedawno na ten temat z bardzo doświadczoną i mądrą osobą. Powiedziała:

- Znalazłam się kiedyś w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Niektórzy ze znajomych po prostu przestali mnie dostrzegać, inni nie szczędzili złośliwych docinków w stylu: sama sobie jesteś winna! Ale najbardziej dotknęła mnie postawa jednej z moich bliskich przyjaciółek. Oświadczyła mi: wiesz, tyle jest plotek na twój temat, różnie ludzie mówią, lubię jasne sytuacje, więc zwracam się bezpośrednio do ciebie o szczegóły całej tej sprawy, I tak słowo po słowie wyciągnęła ze mnie wszystkie detale, nie szczędziła uwag i rad, w sytuacji, kiedy najlepiej zrobiłoby mi milczenie. Po tej rozmowie, pozornie szczerej i życzliwej, zaczęłam wszystkie swoje przykrości przeżywać od nowa.

I to są właśnie te - jak mawiał Kotarbiński - niepotrzebne rany. Takie psychiczne razy bardzo często otrzymujemy tam, gdzie ich w ogóle odnosić się nie powinno, a mianowicie - w małżeństwie.

Jeśli ktoś przekonuje mnie, że absolutnie nigdy nie kłóci się z mężem (żoną) to albo nie bardzo wierzę, albo zaczynam podejrzewać, że czegoś ważnego w tym małżeństwie brakuje, że tych dwoje ludzi poważnie się od siebie oddaliło. Przecież nawet między dwojgiem najidealniejszych, najbardziej w sobie zakochanych ludzi muszą wybuchać konflikty, a co dopiero, gdy na świat przyjdą dzieci i wyłoni się cały szereg nowych, także konfliktorodnych problemów. Zresztą człowiek rzadko wytrzymuje długo w tym samym nastroju, w tym samym klimacie emocjonalnym. Tak, jak nie można bez końca cieszyć się i bez końca rozpaczać, tak też nie można bez końca gruchać, jak przysłowiowe gołąbki. Sprzeczka, kłótnia burzy rodzinną jednostajność, ożywia ospałą nieco atmosferę. Znam małżeństwa kłócące się głównie dla atrakcji godzenia się.

Tak więc rodzinnych kłótni nie możemy uważać za zjawisko negatywne. Pomijając wszystko inne, stanowią one najlepszą chyba okazję do wyładowania uczuć negatywnych, które w każdym z nas drzemią i których tłumienie przynosi wiele szkody. Ale kłótnie bywają różne. Takie, które przybierają formę burzliwej wymiany zdań i o których nie pamięta się za dzień, za godzinę, ale i takie, o których zapomnieć nie sposób.

Mawia się często, iż wieloletni małżeńscy partnerzy znają się, jak dwa łyse konie. To znaczy znają doskonale swoje wady i zalety, swoje słabostki, ambicje i rozczarowania. Ta wiedza ułatwia życie, ale zarazem je utrudnia, bowiem ona to właśnie bywa często wykorzystywana w rodzinnych sporach. Mąż czy żona, wyładowując swoją złość, sięgają po arsenał środków najdotklwiej rażących, nie starają się nawet o uszanowanie spraw delikatnych, czy takich, których poruszanie nawet w intymnej, z gruntu przyjaznej rozmowie przychodzi z trudnością, a co dopiero w momentach, gdy "temperamenta grają".

Wyładowując w ten sposób swoją agresję nie tylko krzywdzimy najbliższą sobie osobę, ale i siebie. Bo gdy przyjdzie opamiętanie, gdy opadnie złość, zacznie rodzić się poczucie winy i wstydu za ten brak opanowania. W efekcie uczucie złości może powrócić, rodząc nową falę agresji i niechęci, a taka kłótnia, zamiast oczyścić rodzinną atmosferę, zagęści ją.

Powtórzymy więc za Tadeuszem Kotarbińskim, że nie chodzi o to, że w ogóle ujawniamy pretensje, ale o to, jak to czynimy...

Ktoś powie, że właściwie zachęcam siebie i innych do pewnego rodzaju obłudy, radzę, by nie mówić wszystkiego do końca, by kontrolować słowa, które - jak przypomina przysłowie (w Polsce chyba rzeczywiście do każdej sytuacji można dopasować jakieś przysłowie) - ulatują z ust jaskółką,a wracają kamieniem. I tak i nie.

Agresja, instynkt walki to nasze dziedzictwo po niecywilizowanych praprzodkach, dziedzictwo ugruntowane jeszcze przez długie wieki rozwoju ludzkości. Ale, jak wiele innych instynktów, tak i te nie są już nam dziś potrzebne, a przynajmniej nie w takich, jak niegdyś, rozmiarach. Według Fromma zarówno instynkt tworzenia, jak i instynkt niszczenia, pozwalają człowiekowi realizować, podświadomą na ogół potrzebę nieśmiertelności. Nie wdając się w dywagacje na temat słuszności tego sądu, musimy nauczyć się kultywowania instynktu tworzenia oraz panowania nad instynktem niszczenia. Bo to właśnie ten ostatni podpowiada nam te małe drobne zlośliwostki, których nie szczędzimy sąsiadce i koledze z biurowego pokoju, teściowej i narzeczonej syna.

Byłam kiedyś świadkiem jak kilkunastoletni chłopak,na zadane żartobliwie pytanie: jaką chciałby mieć w przyszłości żonę?, odpowiedział poważnie - taką, jaką mi mama wybierze. Jak wybiorę sam to na pewno tak ją obśmieje, że za miesiąc - dwa nie będę mógł na nią patrzeć.

Dzieci - i te małe i te już dorastające - bywają, z reguły najbaczniejszymi obserwatorami. Ponieważ są z natury szczere (koniecznej w życiu porcji obłudy, która zwie się dobrym wychowaniem, dopiero się nauczą) powinniśmy bacznie słuchać co mówią i sądzą m. in. o naszych domowych kłótniach. Jeśli dziecko uzna, że "mama o byle co krzyczy" to - proszę mi wierzyć - szczere przeanalizowanie wszystkich faktów na ogół tę właśnie opinie potwierdzi. Nie warto wtedy usprawiedliwiać się, że ono jest stronnicze i trzyma sztamę z mamą (tatą), ale docenić tę właśnie instynktowną bezstronność dziecka.

Każde głębokie, solidne zastanowienie się nad tym czego najbardziej potrzebuje nasza rodzina, a czego jednocześnie najbardziej potrzebuje nasze społeczeństwo, prowadzi do wniosku, że cierpimy - i na tym najmniejszym i na tym największym forum - na dotkliwy brak życzliwości. Patrzymy z reguły na wiele spraw oraz na otaczających nas bliskich i dalszych ludzi z tej najgorszej, najciemniejszej strony. W czynach i słowach męża, dziecka, kolegi czy zwierzchnika dopatrujemy się najpierw tych gorszych, a dopiero później lepszych intencji. Sami także rzadko zastanawiamy się jak nasze z kolei intencje zostaną przyjęte.

Zastanówmy się przez chwilę nad tym, co powiedział o ranach niepotrzebnych Tadeusz Kotarbiński, ucząc się ich niezadawania.

NINA GRELLA

  • /spojrzenia/862-wiersze
  • /spojrzenia/860-sztuka-pochway