Człowiek, który myśli cyframi

 

Jest autystyczny, ale prawie nie ma trudności w komunikowaniu się z otoczeniem. Jest obdarzony niespotykanymi zdolnościami intelektualnymi. Włada 10 językami, pisze książki i fascynuje go liczba (pi).

Jest w nim coś z Rimbauda. Podobnie jak poeta-wizjoner, który w sonecie "Samogłoski" pisał: "A czerń, E biel, I czerwień, U zieleń, O błękity", ten młody Anglik łączy w pary litery z kolorami. Jednak jego wizja jest nieskończenie bogatsza. Każdej cyfrze, każdej literze, każdemu słowu przypisuje kolor, formę, fakturę. A często także dźwięk lub odczucie.

Liczby, jego przyjaciółki, tańczą mu w głowie. "Jeden" błyszczy świetlaną bielą, "dwa" kołysze się powoli, pulchna "trójka" rozpościera się szeroko, "pięć" rezonuje jak fale rozbijające się o skały, zaś "dziewiątka" wznosi się na wyżyny, błękitna i onieśmielająca. Liczby mają swoją strukturę, są twarde lub miękkie, ciemne lub świetliste. 37 jest grudkowate jak owsianka, a 89 wygląda jak świeżo spadły śnieg.

Dwudziestoośmioletni Daniel Tammet cierpi na tzw. zespół sawanta. Ma jednocześnie dwie choroby, które prawie nigdy nie występują razem: syndrom Aspergera, czyli dość łagodną formę autyzmu, oraz synestezję, polegającą na nakładaniu się odczuć różnych zmysłów. Jako autystyk (choć w mniejszym stopniu niż większość osób dotkniętych tą dolegliwością) miał poważne problemy w komunikowaniu się z ludźmi, udało mu się to jednak w dużym stopniu przezwyciężyć.

Tak jak 50 innych odnotowanych w świecie osób z zespołem sawanta, ma wyjątkowe zdolności umysłowe. Jednak Daniel jest jedynym spośród nich, który potrafi ze szczegółami opisać swój wewnętrzny świat. - Miałem szczęście - mówi podając nam herbatę w kuchni małego domu, który dzieli ze swoim przyjacielem Neilem, inżynierem informatykiem. Mieszkają w Herne Bay, małym nadmorskim miasteczku na południowym wschodzie Anglii.

Daniel od wczesnego dzieciństwa żył w świecie liczb. Z nich budował pierwszy język swoich emocji. Obsesja liczenia związana jest z atakiem epilepsji, jakiemu uległ w wieku czterech lat. Odtąd cyfry dodają mu otuchy. - Uspokajają mnie i koją nerwy. Gdy byłem dzieckiem, mój umysł przechadzał się spokojnie wśród liczb, tam, gdzie nie było smutku ani cierpienia.

Daniela nazywa się czasem "człowiekiem-komputerem", choć wcale "nie dokonuje kalkulacji". Mnożąc liczby znajduje rozwiązanie bez świadomego wysiłku. - Widzę jedną liczbę z lewej strony, drugą z prawej, i wtedy pojawia się trzecia forma. To jest wynik. Ograniczam się do odczytania tego umysłowego obrazu, nie muszę przy tym myśleć. Wystarczy mu 28 sekund, by znaleźć iloraz dwóch liczb, podany z dokładnością do 32 liczby po przecinku. Nie trzeba chyba dodawać, że nigdy nie zapisuje żadnej operacji.

Nie cała matematyka interesuje go tak samo. Nie lubi algebry i jej równań, pełnych liter i ubogich w cyfry. Jego ulubione dyscypliny to liczby pierwsze, rachunek prawdopodobieństwa i obliczenia kalendarzowe. W sekundę zgaduje, jakim dniem tygodnia był dzień twoich urodzin. Jego ukochaną liczbą jest (pi), jedyna, która nie ma końca. - Fascynuje mnie. Nie da się jej zapisać na żadnej kartce papieru, nawet tak wielkiej jak cały świat. Jej zawdzięcza swoją popularność. 


Rzecz miała miejsce 14 marca 2004 roku (w dzień urodzin Einsteina) w sali Muzeum Nauki w Oksfordzie. Daniel, po trzymiesięcznych przygotowaniach, podjął wyzwanie. Dla Narodowego Towarzystwa Epilepsji zgodził się na oczach publiczności wyliczyć z pamięci jak najwięcej cyfr składających się na liczbę (pi). Po pięciu godzinach, dziewięciu minutach i dwudziestu czterech sekundach Daniel skończył swoją recytację. Komisja osłupiała. 22 tysiące 514 liczb bez najmniejszego błędu! Rekord Europy został pobity, rozległy się huczne oklaski. - Cyfry - wspomina - przewijały się przed moimi oczami jak filmowe sceny.

Liczba (pi) zmieniła życie Daniela Tammeta. Został bohaterem filmu dokumentalnego, skromnie i szczerze opowiedział o sobie w książce zatytułowanej "Born on a Blue Day". Fakt, że potrafi mówić o swoich doświadczeniach, daje neurologom jedyną w swoim rodzaju szansę przeniknięcia tajemnic autyzmu. Tammet chętnie poddał się serii testów, czasem kłopotliwych, jakie ułożyli dla niego brytyjscy i amerykańscy naukowcy, zafascynowani możliwością dotarcia do "czarnej skrzynki" jego zadziwiającego umysłu.

Przykład Daniela Tammeta pozwala zwalczać stereotypy krzywdzące osoby dotknięte autyzmem. - Recytując liczbę (pi) chciałem im pokazać, że nasze upośledzenie nie jest przeszkodą nie do pokonania. W Salt Lake City Daniel spotkał najsławniejszego pośród sawantów - Kima Peeka. Człowiek ten był pierwowzorem filmowego "Rain Mana", w którego postać wcielił się w 1988 roku Dustin Hoffman. Była to, jak wspomina, bardzo szczęśliwa chwila. Jednak uproszczony obraz autyzmu przedstawiony w filmie należy już jego zdaniem do przeszłości. - Trzeba sprawić, by chorzy nabrali pewności siebie, by zaakceptowali swoją inność. Dla Daniela również słowa, jego"drugi język" mają wymiar estetyczny. Tak samo jak liczby przybierają formę i kolor. Podobnie z imionami: Richard ma w sobie czerwień, John żółć, Peter fiolet.

Dzięki fotograficznej pamięci wzrokowej uczy się języków obcych niemal w mgnieniu oka. Dziś włada dziesięcioma: angielskim, walijskim, niemieckim, hiszpańskim, fińskim, francuskim, litewskim, rumuńskim, esperanto i islandzkim. Tego ostatniego, bardzo zresztą trudnego, nauczył się w czasie czterodniowego zaledwie pobytu w Rejkiawiku. Dzięki tym zdolnościom zarabia na życie. W 2002 roku założył internetową stronę do nauki języków, nazwaną OptiMnem, na cześć Mnemosyne, greckiej bogini pamięci. Mając dziesięć lat stworzył własny, tylko sobie znany język - Mänti (po fińsku sosna), który liczy dziś ponad tysiąc słów. Tammet z zapałem czyta biografie i słowniki, ale nigdy nie zagląda do powieści. - Wolę poznawać to, co prawdziwe. Pisze kolejną książkę, będzie traktowała o mózgu, liczbach i wyobraźni.

Dzieciństwo Daniela było samotne, często pełne cierpienia. W szkole zbyt wiele rzeczy sprawiało mu ból: hałas, bieganina, zamęt. A przede wszystkim poczucie, że jest inny. Nie potrafił tego zrozumieć ani zwalczyć, zwłaszcza że nie zdiagnozowano wtedy jeszcze jego choroby. Ukrywał się w ciszy swojego pokoju, lub w kompulsywnych czynnościach: zbierał kasztany, prospekty, biedronki. Miłości rodziców (których nazywa "swoimi bohaterami") zawdzięcza, że jako dorosły mężczyzna znalazł szczęśliwą harmonię między swoim światem wewnętrznym a tym, co na zewnątrz. Jego filozofia streszcza się w zdaniu: "Nie chodzi o to, by żyć jak inni, lecz by nauczyć się żyć pośród innych".



ONET.pl Le Monde 13 sierpnia 2007;

Facet, który wypadł z czasu

 

Clive Wearing cierpi na jedną z ekstremalnych form utraty pamięci. W ciągu paru sekund zapomina, co widział i słyszał. Jego żona Deborah napisała książkę
o cierpieniu, jego życiu i ich miłości.




 


Gdy Deborah Wearing wchodzi do pokoju, jej mąż z wyraźną ulgą rzuca się jej na szyję. Obejmuje ją, całuje, czasami nawet płacze, tak jest szczęśliwy. - Kochanie, jesteś pierwszą osobą, którą zobaczyłem, gdy dziś otworzyłem oczy, dzięki temu wiem, że żyję - mówi mężczyzna.

Od 21 lat Clive Wearing co chwilę czuje się tak, jakby właśnie wybudził się z głębokiej nieprzytomności. - Nic nie słyszałem, nic nie widziałem i nic nie czułem - powtarza często i pyta: - Jak długo byłem chory?

Odpowiedź zapomina

równie szybko jak fakt, że przed chwilą widział swoją żonę.

67-letni Brytyjczyk cierpi na jedną z najbardziej ekstremalnych form utraty pamięci. - Jest najcięższym przypadkiem, jaki spotkałam - mówi Barbara Wilson, neuropsycholog z Medical Research Council w Cambridge. Clive może zapamiętać tylko to, na co w danej chwili zwrócona jest jego uwaga. Gdy odwraca głowę, zapomina gości siedzących na sofie, sofę i cały pokój za sobą. Wszystko, co widzi, jawi mu się jako całkiem nowe. Wszystko, co słyszy, słyszy po raz pierwszy. Jego żona opisała ich wspólne życie. Jest to historia mężczyzny, dla którego czas nie istnieje, a miłość codziennie rodzi się na nowo.

Pewnego słonecznego marcowego poranka 1985 roku Clive Wearing obudził się i zapomniał, jak ma na imię jego żona. Męczyły go silne bóle głowy i wysoka gorączka.

Lekarze stwierdzili grypę

Dopiero gdy jego pomieszanie zmysłów stało się silniejsze, wykryli prawdziwą przyczynę. Clive cierpiał na rzadkie zapalenie opon mózgowych. W ciągu paru dni zarazki uszkodziły te części mózgu, które są odpowiedzialne za pamięć, czyli rogi Ammona i korę kresomózgowia.

Na początku brakowało mu słów. "Kurczaki" mówił na papierosy, "długopis" na krawat. Miał splątane myśli, ale był w dobrym humorze. Flirtował z pielęgniarkami w szpitalu, chował się w szafie, aby przestraszyć przychodzącą żonę. Po kilku miesiącach słowa zaczęły do niego wracać, lecz zmienił się jego nastrój. Teraz płacze bez powodu. Pewnego dnia zrozpaczony napisał na kartce: "Jestem w pełni niezdolny, aby myśleć". Jego rozum jest na tyle sprawny, żeby pojąć, iż stało się coś strasznego. Jednak, co to takiego, nie jest w stanie zrozumieć, gdyż nie może zatrzymać żadnej informacji. Nie może zapamiętać nic z tego, co się do niego mówi.

Nie ma żadnego wcześniej ani żadnego później. Jest tylko teraz. Nie ma żadnej linii, na której można by oprzeć swoje myśli, uporządkować je. Ze swojego dotychczasowego życia Clive pamięta tylko suche fakty. Wie, że jest żonaty, ale nie pamięta swojego ślubu. Wie, że ma dzieci, ale nie pamięta ile. Nie ma żadnych wspomnień. Autobiograficzna pamięć, która zapamiętuje nasze życie, u niego prawie w ogóle

nie istnieje.

Clive jest nie tylko wyrwany z czasu, ale i ze swojego życia. Pozostała mu część jego wiedzy. Jest ona dla niego punktem wyjścia w kontaktach z ludźmi. Dzięki niej porusza się przez teraźniejszość i może wdać się w rozmowę z innymi osobami. Pacjenci tacy jak Clive, cierpiący na amnezję, uczą się niektórych rzeczy nieświadomie. Zaprzecza, że wie, gdzie jest kuchnia w zakładzie dla chroników, w którym mieszka. Jednak poproszony o zrobienie kawy trafia bezbłędnie do kuchni.

Jedyne czego potrzebuje, to nuty. Po nich porusza się jak po torach. Raz nawet dyrygował swoim byłym chórem, jednak imion śpiewaków, z którymi współpracował przez lata, nie mógł sobie przypomnieć.

Za każdym razem, gdy żona wchodzi do jego pokoju, Clive wita ją, jakby się nie widzieli całymi lata mi. - Na pierwszy rzut oka, gdy zauważa się tylko amnezję, robi się człowiekowi niesamowicie smutno - mówi Deborah. - Jednak Clive jest dla mnie żywym przykładem, że można stracić wszystko, co się o sobie wie, a mimo to zachować swoją duszę i samego siebie. Deborah nigdy nie zapomniała, w jakim człowieku się zakochała i będzie go zawsze kochać. A Clive? Zapytany o to, jak się nazywa, odpowiada krótko: - Clive David Deborah Wearing. Dziwaczne imiona. Nie mam pojęcia, dlaczego rodzice nadali mi właśnie takie.



ANGORA - PERYSKOP nr 14 (2 kwietnia 2006)






 

Skąd się biorą cudowne dzieci?

 

Geny czy wychowanie?




 

GDY MAJĄC OSIEM LAT odwiedziłem rodzinne miasto matki na Węgrzech, kuzyn pokazał mi pewien nędznie wyglądający zakład szewski, który równocześnie służył właścicielowi za mieszkanie. Od progu ujrzałem małego bladego chłopczyka, stojącego na środku pokoju i ćwiczącego koncert skrzypcowy Mendelssohna. Jako początkujący skrzypek potrafiłem z łatwością docenić piękno tonu instrumentu małego wirtuoza. Z zazdrością pomyślałem wtedy, że to zadziwiające, jak ten chłopczyk w moim wieku mógł grać na skrzypcach z maestrią godną dorosłego wykonawcy.

Historia nie odnotowuje dalszych losów chłopca, ale stanął mi on znów przed oczami, gdy niedawno ujrzałem w telewizji grającą na skrzypcach uroczą, około dwunastoletnią, dziewczynkę. Nazywa się Sarah Chang, a jej muzykowanie zdaje się pochodzić z niebios. Zafascynowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem dowiedzieć się wszystkiego o niej oraz o innych utalentowanych młodych odtwórcach.

Okazało się, że Sarah Chang mieszka w miejscowości Yoorhees w stanie New Jersey wraz z rodzicami, którzy wyemigrowali z Korei Południowej w roku 1979. Dziewczynka chodzi do ósmej klasy w znanej szkole w Filadelfii i jednocześnie uczęszcza do słynnej Szkoły Muzycznej Juilliarda w Nowym Jorku.

Wszystko to jednak nie tłumaczy jej niezwykłej gry - zmysłowego tonu, który wydobywa z instrumentu i błyskotliwości poszczególnych fraz, które nadają granym przez nią utworom indywidualnego piętna jej osobowości.

Zadzwoniłem do mojego przyjaciela, Janosa Starkera, znakomitego wiolonczelisty i pedagoga. Przypadkiem widział ten sam program i powiedział mi:
- No tak. To jest właśnie to.

Miał mianowicie na myśli to, że jest ona cudownym dzieckiem, nastolatką grającą na poziomie cieszącego się uznaniem dorosłego zawodowca. Zacząłem się wówczas zastanawiać, czy takie geniusze muzyczne rodzą się same, czy też można je wykształcić.

Czasem cudowne dzieci pogardliwie porównuje się z tresowanymi fokami, które mają łatwość imitowania, trudnych sztuczek zademonstrowanych przez nauczyciela.

Patrzy się na nie z mieszaniną podziwu i sceptycyzmu. Nawet Leopold Auer, jeden z najwybitniejszych w naszym wieku nauczycieli skrzypiec, gdy usłyszał Jaschę Heifetza grającego Moto Perpetuo Paganiniego rzekł nerwowo: "On chyba nie wie, że tego się nie gra w tak szybkim tempie!".

Jak potem stwierdziłem, mali genialni skrzypkowie pojawiali się falami w określonych regionach świata. Otóż większość wielkich wirtuozów skrzypiec w XIX i XX wieku wywodziło się z Rosji i Europy Wschodniej. Zapytałem Isaaka Sterna, jednego z największych skrzypków świata, o powód tego zjawiska.
- To oczywiste - powiedział. - Wszyscy oni byli Żydami, a w tym czasie, w tej części świata, Żydów prześladowano. Zabraniano im uprawiać wolne zawody, natomiast pozwalano odnosić sukcesy na scenach koncertowych.Trudno przyjąć, że prześladowania mogły być elementem sprzyjającym rozwojowi geniuszu muzycznego, ale według Josefa Gingolda, 80-letniego legendarnego nauczyciela skrzypiec z Uniwersytetu Indiana, taka jest prawda.
- W czasie, gdy powstało Konserwatorium Muzyczne w Sankt Petersburgu, to jest w roku 1862 - mówi Gingold - Żydzi nie mieli prawa swobodnego poruszania się po Rosji. Każdy Żyd, którego złapano poza obrębem zamieszkania po godzinie szóstej po południu, był aresztowany a następnie więziony.

Natomiast studenci konserwatorium byli wolnymi artystami, protegowanymi carycy i mieli prawo swobodnego przemieszczania się. W związku z tym każda matka wkładała pod bródkę dziecka skrzypce z chwilą, gdy ta bródka mogła je utrzymać. Największym marzeniem wszyst kich żydowskich rodziców było, aby ich dziecko dostało się do konserwatorium, które było paszportem do wolnego świata.

Innym czynnikiem, który sprzyja powstawaniu dziecięcego geniuszu muzycznego jest społeczeństwo ceniące doskonałość w danej dziedzinie i umiejące wspierać utalentowane jednostki. Zdaje się, że w dzisiejszych czasach są to przede wszystkim społeczeństwa Dalekiego Wschodu.
- W Japonii, społeczeństwie niezwykle konkurencyjnym i bardziej rygorystycznym niż nasze - mówi Isaak Stern - dzieci codziennie poddawane są testom doskonałości w wielu dziedzinach, także w muzyce. Gdy po drugiej wojnie światowej muzyka Zachodu trafiła do Japonii, stała się ona nie tylko częścią codzienności, lecz również dyscypliną.

A przy okazji należy dodać, że Koreańczycy i Chińczycy są równie uparci w dążeniu do wytyczonego celu. To dobrze, bo nawet cudowne dzieci muszą też ciężko pracować.
- Ile godzin dziennie muszą ćwiczyć pani uczniowie? - zapytałem Dorothy DeLay, nauczycielkę Sarah Chang ze Szkoły Muzycznej Juilliarda. Przecież dobry skrzypek musi opanować niezliczoną liczbę różnych "sztuczek".

Na przykład staccato, czyli muzyczny dźwięk porównywalny do terkotu karabinu maszynowego. Gra się je prowadząc smyczek w górę, ale wybitni skrzypkowie potrafią staccato zagrać również prowadząc smyczek w dół. Śpiewne arpeggia to inny test maestrii skrzypcowej.

Ich efektem jest dźwięk podobny do harfy, a osiąga się go prowadząc smyczek lekko przez każdą z czterech strun.

Innym diabelnie trudnym wyczynem jest bezgłośna zmiana kierunku smyczka w czasie grania długiego dźwięku.
- Starsi uczniowie grają minimum pięć godzin - powiedziała mi DeLay. - A w niektóre dni mają jeszcze dodatkowe, trwające nawet trzy godziny, próby poszczególnych kompozycji. Tak więc nie wypuszczają skrzypiec z rąk od 8 do 10 godzin dziennie.

Poza ciężką pracą ważną rolę do odegrania mają geny. Na przykład Jan Sebastian Bach był wytworem doskonałości kilku pokoleń muzyków, a jego czterej synowie też szczycili się osiągnięciami muzycznymi.

Mój przyjaciel, Gerald Edelman z Instytutu Badań im. Scrippsa w La Jolla w Kalifornii, laureat nagrody Nobla z roku 1972 w dziedzinie fizjologii i medycyny, a zarazem skrzypek z wykształcenia, kiedyś opowiedział mi następującą historię:
- Nathan Milstein, jeden z wielkich skrzypków naszego wieku, i Albert Meiff, mój nauczyciel skrzypiec, poszli kiedyś na koncert Jaschy Heifetza w Nowym Jorku. Po koncercie Milstein zapytał Meiffa: "Albercie, jak on to robi?". "To bardzo proste, Nathanie - odrzekł mój nauczyciel. - Odziedziczył pewien defekt genetyczny po ojcu i matce. A polega on na tym, że cokolwiek zagra, brzmi to cudownie".

Niezależnie od genów, rodzice również mają niezwykle ważny wpływ na rozwój cudownego dziecka. Rodzice Yehudi Menuhina, jednego z najsłynniejszych cudownych dzieci XX wieku, byli za biedni na wynajęcie niańki, zabierali go więc ze sobą na koncerty, dzieląc się z nim radością słuchania muzyki.

Gdy skończył cztery lata, dali mu w prezencie dziecinne skrzypce-zabawkę, ale był zawiedziony ich fałszywym tonem. Kupili mu więc prawdziwe skrzypce - a reszta jest historią.

Rola rodziców bywa bardzo różna - od inteligentnego wsparcia, do patologicznej obsesji. Janos Starker mówił mi kiedyś, że jego matka zwykła kroić kanapki na małe kawałeczki, które kładła obok pulpitu na nuty po to, by nie miał wymówki, że musi przerwać ćwiczenie.
- Nawet gdy opuszczałem dom w wieku lat 20, kupiła mi papużkę i nauczyła ją jednego zdania: "Ćwicz, Johnny, ćwicz!".

Sądząc z wyników, metoda ta powinna być opatentowana.

O wiele mniej śmieszna jest historia Ruth Slenczynskiej, która zadebiutowała jako pianistka w roku 1929 mając 4 lata. Po jej nowojorskim koncercie jeden z krytyków opisał ją jako "coś, co natura stworzyła w swym najhojniejszym nastroju".

Nikt nie zdawał sobie sprawy ze sposobu, w jaki zdobyła swe umiejętności, zanim nie napisała pamiętników kilkadziesiąt lat później:
"Powód był prosty. Ojciec zmuszał mnie do ćwiczeń po dziewięć godzin dziennie. Ilekroć opuściłam nutę, wymierzał mi policzek. Za poważniejsze błędy karał jeszcze surowiej". Nie przeszkodziło to jednak Slenczynskiej zrobić kariery pianistycznej i koncertować w każdym zakątku świata.

"Produktem ubocznym bycia cudownym dzieckiem jest jednostronne podejście do świata - pisał Harold Schonberg, były krytyk muzyczny New York Timesa. - Cudowne dzieci, szczególnie w muzyce, zaczynają pielęgnować swój talent już prawie w kołysce, narzucając sobie nieludzką dyscyplinę na całe życie i wyłączając prawie wszystko inne. Może się to skończyć zubożonym dzieciństwem i brakiem ogólnego wykształcenia".

Podczas debiutu Yehudi Menuhina w Berlinie, gdy miał on lat 12, publiczność zgotowała mu tak entuzjastyczną owację, że trzeba było wezwać policję dla przywrócenia porządku. Ale po ukończeniu 19 lat artysta wycofał się z estrad koncertowych na rok, ciesząc się swobodą i brakiem obowiązków. Na szczęście dla świata, po tym wypoczynku powrócił do kariery muzycznej.

Niewiele cudownych dzieci ma mile wspomnienia * dzieciństwa. Jeden z najwybitniejszych współczesnych dyrygentów, Lorin Maazel, który zadebiutował prowadząc orkiestrę symfoniczną na Wystawie Światowej w Nowym Jorku w roku 1939 w wieku lat 9, opatrzył to stwierdzenie następującym komentarzem:
"Najczęściej rodzice, nauczyciele i menedżerowie traktują cudowne dzieci jak małych cyrkowców. Czasami są nawet gotowi trzymać je na specjalnej diecie, żeby dalej nie rosły. Ja sam miałem szczęście, moi rodzice byli niezwykle odpowiedzialni, bo ograniczali liczbę prowadzonych przeze mnie koncertów i pozwalali mi cieszyć się normalnym dzieciństwem."

Icchak Perlman, który nie tylko przetrwał ten bolesny proces, ale którego sam Heifetz uznał za swego godnego następcę mówi, że nauczyciel cudownego dziecka poza profesjonalizmem powinien posiadać w równej mierze wrażliwość.
- Ważna rola nauczyciela polega na podtrzymaniu u dziecka wytrwałości. Ale może jeszcze ważniejsze jest delikatne powstrzymywanie dziecka. Bardzo trudno jest wejść w życie dorosłe ze świadomością, że w dzieciństwie osiągnęło się już właściwie wszystko. Brak wówczas celów, do których chciałoby się dążyć.

Takim nauczycielem jest Dorothy DeLay. O zawrót głowy przyprawia myśl, ile cudownych dzieci wykształciła: Midori, Shlomo Mintz, Icchak Perlman, Sarah Chang to tylko niektórzy z nich. Ma wygląd ulubionej cioci o łagodnej twarzy i żywym spojrzeniu. Zapytałem ją o Sarah Chang.
- Sarah przyprowadzono mi, gdy miała 5 lat. Zagrała wówczas koncert Mendelssohna z takim uczuciem, że zdałam sobie sprawę z tego, iż nigdy przedtem nie widziałam i nie słyszałam czegoś podobnego. Porównałam jej grę z nagraniami innych cudownych dzieci i stwierdziłam, że jest niepowtarzalna.
- A jak zachowuje się w chwilach, gdy nie gra? - zapytałem.
- Sarah jest wspaniałą osóbką i, jak inne dzieci, ciągle jeszcze uwielbia chodzić na prywatki i nocować u przyjaciółek. Lubi też jeździć na łyżwo-rolkach i zaglądać do sklepów. DeLay i rodzice Sarah dbają, żeby podczas roku szkolnego nie występowała częściej niż dwa razy w miesiącu.

Kilka dni po wizycie u pani DeLay poszedłem na występ Chang, na którym grała koncert Czajkowskiego z orkiestrą Filharmonii Nowojorskiej. Maleńka skrzypaczka weszła na estradę w złotożółtej sukni.

Dygnęła przed publicznością i przystąpiła do strojenia skrzypiec. Słuchając pierwszych taktów orkiestry, przestępowała nieznacznie z nogi na nogę, jak tenisistka przed oddaniem serwu.

Gdy wydobyła ze skrzypiec pierwszą nutę, wszystkich obecnych spowił aksamit jej dźwięku. Przez 33 minuty tańce chłopów rosyjskich przeplatały się z anielską harmonią: skrzypce prowadziły żywy dialog z orkiestrą, a płynące w powietrzu dźwięki o niespotykanej czystości niemal fizycznie dotykały każdego słuchającego. Na zakończenie cała sala poderwała się na nogi, szalejąc z entuzjazmu. Myślę, że recenzja w porannym New York Timesie następnego dnia wyrażała opinię wszystkich uczestników koncertu.
- Nie ulega wątpliwości - pisał James R. Oestreich - że panna Chang jest fenomenem. Nawet najzgryźliwsi muzycy mówią o niej z zabobonnym podziwem, używając określeń, z których "niesamowite" jest najsłabsze.

Tak samo jak większość cudownych dzieci mała Sarah Chang ma zupełną swobodę techniczną, ale - jak tylko nieliczne z nich - nie ogranicza się wyłącznie do nieskazitelności.

I chyba to właśnie jest sekretem cudownych dzieci.


Przegląd Reader's Digest 1996 r.


Wychować geniusza

 



 


Można odnieść wrażenie, że ostatnio we Francji rodzą się setki małych Einsteinów i Mozartów Od kilku lat psychiatrzy i psycholodzy spotykają się z lawiną próśb o konsultacje ze strony rodziców przekonanych, że ich dzieci są wybitnie uzdolnione. Granica między "wybitnymi zdolnościami" a "nadmierną stymulacją" bywa jednak cienka.

Na pełnym zieleni szkolnym podwórku gimnazjum Cedre au Vésinet (w departamencie Yvelines) Raoul, Jean-François i Louis (imiona zostały zmienione) siedzą obok siebie na ławce. Wszyscy chodzą do jednej klasy dla uczniów wybitnie rozwiniętych intelektualnie.

"Zanim przeniosłem się do tego gimnazjum - mówi pyzaty Raoul z małymi okularami na nosie - nie lubiłem chodzić do szkoły. Nudziłem się na lekcjach. No i koledzy traktowali mnie jak mózgowca. Tutaj nauczyciele są w większym stopniu do naszej dyspozycji". Jeśli mali geniusze mają takie życzenie, mogą wcześniej niż ich rówieśnicy pogłębiać swoją wiedzę w zakresie mitologii greckiej, równań z dwoma niewiadomymi czy płyt tektonicznych. Nauczyciele starają się zaradzić częstemu u takich dzieci brakowi równowagi między zdolnościami intelektualnymi odpowiadającymi niekiedy poziomowi dorosłych a bardzo jeszcze dziecinnym zachowaniem.

Mała Camille, uważana za dziewczynkę nadzwyczaj utalentowaną, wolała jednak wrócić do "normalnej" klasy. "Wybitnie uzdolnieni są często niedojrzali. Moje koleżanki w wieku dwunastu lat jeszcze skakały na skakance. W klasie dla >>geniuszy<< nie odpowiadała mi atmosfera ciągłej rywalizacji. Wszyscy tam mają obsesję na punkcie swoich stopni" - tłumaczy ta ładna brunetka.

Po szkole nadzwyczaj zdolnym uczniom proponuje się lekcje pianina, judo, jazdy konnej albo matematyki. "Bywa, że takie dzieci są spragnione wiedzy, ale niektórzy rodzice wywierają na nie presję - mówi mi pewien młody chłopak. - Moi chcieli mnie zapisać do tego gimnazjum między innymi dlatego, że ich zdaniem będzie to lepiej wyglądało w CV w momencie, gdy zacznę szukać pracy".

A jednak nasz rozmówca, chłopiec o wyjątkowo wysokim ilorazie inteligencji, został niedawno oskarżony przez swoich nauczycieli o oszustwo, ponieważ zawsze kończył pisać klasówki z matematyki dużo wcześniej od pozostałych uczniów, nie popełniając w dodatku najmniejszego błędu. "Niektóre dzieci, jakie do nas trafiają, są naprawdę zestresowane" - informuje mnie była dyrektorka Sophie Cote, która uruchomiła pierwsze klasy dla dzieci wybitnie uzdolnionych w 1992 roku.

Szkoła Cedre jest we Francji jednym z siedmiu gimnazjów publicznych uwzględniających w swych programach dzieci wybitnie uzdolnione, przyjmowane po serii testów logiczno-matematycznych. Około sześćdziesięciu innych placówek dla "geniuszy" to szkoły prywatne, głównie katolickie.

Uważa się, że około 2,3 procenta młodych ludzi w wieku od 6 do 16 lat jest we Francji wybitnie uzdolnionych, z czego jedna trzecia cierpi z przyczyn intelektualnych lub emocjonalnych. Mimo że raport francuskiej Inspekcji Generalnej Ministerstwa Edukacji Narodowej z 2002 roku zalecał staranniejszą opiekę nad takimi dziećmi, "proces diagnozowania ich odmienności przebiega u nas mniej sprawnie niż w innych państwach unijnych" - uważa Sylvie Tordjman, dyrektorka francuskiego ośrodka ds. dzieci wybitnie uzdolnionych w Rennes.

Tymczasem mnogość programów telewizyjnych i artykułów prasowych na ten temat sprawiła, że od kilku lat rośnie grono rodziców, którym pochlebia myśl, że ich potomstwo wykracza ponad normę. "Stale telefonują do mnie rodzice z całej Francji domagając się, byśmy przyjęli do naszej szkoły ich dziecko. Powołują się przy tym na opinię takiej to a takiej osoby" - wyznaje dyrektorka Cedre Catherine Mary.

W paryskiej szkole Janson-de-Sailly nie ma dnia, żeby nauczyciele zajmujący się około trzydziestoma wybitnie uzdolnionymi dziećmi nie dostawali telefonów od rodziców. Niektóre szkoły prywatne otrzymują nawet dwadzieścia zgłoszeń na jedno miejsce! Niekiedy rodzice powołują się na wydobyty od psychologa iloraz inteligencji wskazujący na wyjątkowość dziecka. Lekarze odnotowują coraz więcej zgłoszeń z prośbą o konsultacje od osób pragnących dowiedzieć się, czy ich dziecko jest wybitnie uzdolnione.

Psychoanalityk Marika Berges-Bounes przełamuje tabu wokół tego tematu w opublikowanej w ubiegłym miesiącu we Francji książce "La Culture des surdoués?" (Kultura wybitnie uzdolnionych?). Do specjalistki tej zgłaszają się - często za namową nauczycieli - rodzice, którzy uzasadniają nieobliczalne zachowanie swojego dziecka jego rzekomo wybitnymi zdolnościami. "Wierci się, nudzi, sprawia trudności na lekcji albo nie słucha pani - a więc musi być wybitnie uzdolnione!" - wnioskują.

Bywa, że zgłoszenia są jak najbardziej uzasadnione, ale najczęściej rodzice przekonani o tym, że wychowują małego geniusza, zwyczajnie się mylą. Badanie przeprowadzone w 2002 roku na oddziale psychopatologii dzieci i młodzieży w paryskim Szpitalu św. Anny wykazało, że jedynie 29 procent dzieci badanych pod kątem ewentualnego szybszego rozwoju intelektualnego odpowiadało definicji "wybitnie uzdolnionego". Pozostałe były po prostu inteligentne albo ciekawe świata, krótko mówiąc - w normie. Za to 2 procent z nich uznano za dzieci psychotyczne.

Psycholodzy, nierzadko liczący sobie za badanie 200, a nawet 300 euro, zacierają ręce, widząc popyt ze strony rodziców, którzy wypatrują z niepokojem "magicznej liczby" oznaczającej nadzwyczajny iloraz inteligencji - powyżej 130 albo 140 punktów. Psychoanalitycy miewają do czynienia z dorosłymi będącymi "niewolnikami ideologii wyników, szkolnego sukcesu, bardzo wcześnie czyniąc ze swych dzieci - niekiedy nieświadomie - wyścigowego konia w zawodach z czasem. Już od przedszkola maluch powinien być lepszy od innych, by nie zostać w tyle" - ubolewa Marika Berges-Bounes.

Przy tym interpretacja wyniku ilorazu inteligencji wcale nie jest jednoznaczna. 37-letnia Anne-Sophie Le Duigou poddała badaniu swego czteroletniego syna Henriego, który umie liczyć do 100, zaczyna czytać sylabami i "zrobił ćwiczenia wakacyjne na CD-romie". Wciąż nie wie, czy syn jest wybitnie uzdolniony. "Nic nie zrozumiałam z bełkotu psychologa" - mówi. U chłopca nie wykryto przedwczesnego rozwoju, ale psycholog poradził matce zbadać dziecko jeszcze raz, kiedy będzie miało około sześciu lat, czyli wiek, gdy IQ może - jak utrzymywał - "lawinowo" wzrosnąć. "Skoro dziecko było za małe, dlaczego zgodził się je zbadać? Dla 230 euro?" - irytuje się Anne-Sophie.

"Istnieje autentyczny rynek dla dzieci wybitnie uzdolnionych - mówi Marc Sohier, dyrektor prywatnego gimnazjum Fénelon w Lyonie, do którego uczęszcza około 80 małych geniuszy. - Granica między świadczeniem pomocy a zbijaniem pieniędzy jest niewyraźna". Sohier założył stowarzyszenie, które zamierza wnieść więcej porządku w projekty dla nadzwyczaj utalentowanych. Niedawny sukces we Francji kolekcji DVD Baby Einstein, gier stymulujących intelektualnie najmłodszych, wykazał w każdym razie, że mit genialnego dziecka wciąż miewa się znakomicie.


Le FIGARO nr 45***11 listopada 2006


Zagadki żeńskiego mózgu

 

Mówienie sprawia kobietom taką samą rozkosz jak narkomanom przyjęcie kolejnej dawki heroiny. Za to faceci myślą o seksie co 52 sekundy.


 



 


Kobiety mówią trzy razy więcej niż mężczyźni - twierdzi amerykańska psycholog Przeciętna kobieta wypowiada 20 tys. słów dziennie, mężczyzna - tylko 7 tys. Panowie wolą milczeć, panie zaś - trajkotać z szybkością karabinu maszynowego. Mówienie sprawia przedstawicielkom pięknej płci taką samą rozkosz jak narkomanom przyjęcie kolejnej porcji heroiny.

Za to faceci myślą o seksie co 52 sekundy. Mają też znacznie mniejszy ośrodek w mózgu, odpowiadający za słuch. Dlatego też z natury pozostają głusi na pozornie logiczne argumenty swych matek, żon i przyjaciółek, które na próżno mówią z wyrzutem: "Ty nigdy nie słuchasz, gdy do ciebie mówię". Do takich wniosków doszła Louann Brizendine, neuropsychiatra z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Pani Brizendine prowadzi także psychologiczną klinikę nastroju i hormonów dla kobiet. Na podstawie rozmów ze studentkami i pacjentkami oraz po przeanalizowaniu ponad tysiąca różnych prac naukowych Brizendine opublikowała książkę "The Female Mind" ("Kobiecy umysł"). To kontrowersyjne i niezbyt poprawne politycznie dzieło wkrótce ukaże się także w Wielkiej Brytanii.

Zasadnicza teza autorki brzmi:

nie istnieje mózg uniseks.

Chłopcy i dziewczęta przychodzą na świat z różnymi mózgami, które są zasadniczo odmienne chemicznie i strukturalnie. "Chłopcy pojawiają się już "okablowani" neuronalnie jako mężczyźni, dziewczęta jako kobiety. Mózg wytwarza emocje, impulsy, wartości, tak więc panie i panowie inaczej postrzegają świat. Jeśli kobiety to zrozumieją, będą mogły lepiej kierować własnym życiem", zapewnia dr Brizendine.

Jak wiadomo, każdy mózg na początku jest żeński. Ale od ósmego tygodnia ciąży chłopcy w łonie matki są bombardowani hormonem męskim - testosteronem. Bombardowanie ma charakter intensywny. Tylko w okresie dojrzewania erupcja testosteronu u chłopców jest równie gwałtowna. Mózg męskich embrionów zostaje dosłownie zamarynowany w testosteronie - opowiada obrazowo autorka.

W rezultacie powstaje "męski" mózg - testosteron sprawia, że połączenia w ośrodkach sterujących komunikacją i wyrażaniem emocji ulegają redukcji. W mózgach kobiecych pod wpływem żeńskiego hormonu estrogenu, który autorka nazywa "królową", zostają rozbudowane ośrodki komunikacyjne oraz centra odpowiedzialne za mówienie, wyrażanie emocji i obserwowanie emocji innych. "Można powiedzieć, że kobiety transferują emocje ośmiopasmową autostradą, a mężczyźni tylko przez wąską wiejską drogę", wyjaśnia dr Brizendine. Podczas eksperymentu w Stanford University ochotnikom pokazano obrazy wywołujące silne emocje. W mózgach kobiecych uaktywniło się aż dziewięć różnych regionów odpowiedzialnych za emocje - w mózgach męskich zamigotały tylko dwa.

W rezultacie już

zachowanie niemowląt płci obojga jest inne

- dziewczynki w napięciu obserwują mimikę, chłopcom jest ona w zasadzie obojętna. Malcy płci męskiej nie słuchają matek nie dlatego, że je lekceważą. Po prostu nie potrafią odczytać emocji na ich twarzach. Próby wychowania uniseksualnego skazane są na niepowodzenia. Pewna pacjentka dr Brizendine dawała swej trzyletniej córeczce zabawki odpowiednie także dla chłopców, m.in. czerwony wóz strażacki. Dziewczynka włożyła jednak samochód do wózka, przykryła go kocykiem, kołysała i śpiewała słodkim głosem: "Nie martw się, mały samochodziku, wszystko będzie dobrze".

Z pewnością gdyby podobną książkę napisał mężczyzna, rozpętałaby się burza. Przez lata feministki zaprzeczały, że między męskim a kobiecym mózgiem istniała naturalna różnica. "Różne" może przecież znaczyć także "gorsze". Jeśli taka różnica rzeczywiście występuje, to tylko jako skutek wychowania, narzucania przez środowisko "kobiecych" ról. W ubiegłym roku wybuchł skandal, w wyniku którego musiał ustąpić ze stanowiska Lawrence Summers, rektor renomowanego Uniwersytetu Harvarda. Summers podczas wykładu wyraził pogląd, iż "uniseksualne" wychowanie skazane jest na porażkę. Opowiadał, jak podarował swej córeczce dwie ciężarówki-zabawki. Dziewczynka natychmiast uznała je za "ciężarówkę-mamusię" i "ciężarówkę-tatusia". Rektor zaznaczył również, iż z powodu garnituru swych genów kobiety osiągają znacznie mniejsze sukcesy od mężczyzn w naukach inżynieryjnych i ścisłych. Oburzenie było tak wielkie, iż uznany za "kryptoseksistę" rektor w niesławie złożył dymisję. Pani Brizendine twierdzi, że Summers miał rację i jednocześnie jej nie miał. W początkowym okresie nastoletniego życia chłopcy i dziewczęta reprezentują takie same zdolności matematyczne. Potem jednak zaczynają się zmiany hormonalne. Wtedy dziewczęta zaczynają skupiać się na swych emocjach, na kontaktach i intensywnych rozmowach z koleżankami przez telefon czy e-mail. Chłopcy natomiast, z natury niezbyt sprawni w komunikacji interpersonalnej, stają się "wojownikami" i "samotnymi myśliwymi", których pasjonuje rywalizacja w sporcie czy też podbojach sercowych. Summers nie zrozumiał, że jeśli dziewczęta nie zdobywają laurów w naukach ścisłych, to nie dlatego, że brak im ku temu genetycznych uwarunkowań, ale po prostu tego nie chcą i wybierają komunikację interpersonalną jako łatwiejszą dla siebie. Życie naukowca zazwyczaj jest samotne, podczas gdy kobiecy mózg został ukształtowany przez naturę do rozmów, kontaktów międzyludzkich, wyrażania emocji.

Dlaczego nastoletnie dziewczęta bez przerwy rozmawiają? Po prostu dlatego, że intensywna konwersacja pobudza w ich mózgach ośrodki odpowiedzialne za przyjemność. Rozmowa uruchamia kaskadę "puszystych kociaków", czyli hormonów generujących dobre samopoczucie - oksytocyny i dopaminy. Hormony te powodują, iż kobiety otrzymują za gorące pogaduszki "największą, najszybszą neurologiczną nagrodę, jaką można zdobyć, z wyjątkiem tylko orgazmu". Komentator dziennika "San Francisco Chronicle" napisał ironicznie, iż tłumaczy to, dlaczego panie mówią podczas aktu seksualnego - najwidoczniej pragną zainkasować podwójną premię...

Ale na polu zmysłowej miłości to faceci są królami. Psycholog z San Francisco twierdzi, że "procesor seksualny", czyli ośrodek w mózgu odpowiedzialny za myślenie erotyczne, jest u mężczyzn dwa i pół razy większy niż u kobiet.

"Jeśli chodzi o myślenie seksualne, mężczyźni dysponują międzynarodowym portem lotniczym, natomiast kobiety - podmiejskim lotniskiem dla prywatnych awionetek", tłumaczy dr Brizendine. W następstwie panowie myślą o seksie co 52 sekundy, przedstawicielki piękniejszej płci zaś - przeciętnie tylko raz na dzień.

Mężczyźni szukają czystego seksu, natomiast kobiety przede wszystkim towarzyszących mu romantycznych okoliczności. Żeński mózg ma natomiast "dziedziczną architekturę wyboru partnera". Kobiety szukają panów "symetrycznych", gdyż symetria oznacza sprawność i zdrowie. Panie instynktownie czują, że "symetryczny" amant zapewni im lepszy orgazm, gorąca zmysłowa rozkosz to zaś większe prawdopodobieństwo zapłodnienia. Mimo wszelkiego postępu i nowoczesności postępowanie większości kobiet określa przede wszystkim

potrzeba macierzyństwa.

Jak dowodzi studium z udziałem 10 tys. uczestniczek z 37 kręgów kulturowych, panie zwracają mniejszą uwagę na powierzchowność potencjalnego małżonka. Interesuje je przede wszystkim jego status społeczny i zasobność portfela. Bogaty mężczyzna zapewni przecież wspólnemu dziecku lepszą przyszłość.

Jak można było przewidzieć, tezy psychiatry z San Francisco, która zresztą uważa się za "nowoczesną feministkę", spotkały się z bezpardonową krytyką. Louann Brizendine powiela przecież konserwatywne stereotypy, antykobiece uprzedzenia, wykreowane przez mężczyzn postacie gadatliwych bab, występujące we wszystkich epokach i w wielu kulturach. Jej wizje przedstawicieli obojga płci są jak wzięte z komedii Woody'ego Allena. Książka dr Brizendine pozornie wygląda na dobrze udokumentowaną, jednak gdy przyjrzeć się dokładnie bibliografii, można spostrzec, że wiele pozycji omawia problemy samic myszy czy małp rezusów. Amerykański psycholog ewolucyjny, David H. Peterzell napisał, iż autorka nieustannie myli strukturę neuronalną (mózg) z funkcjami psychicznymi (emocje, zachowanie). Nie można tłumaczyć wszystkich różnic w zachowaniu przedstawicieli odmiennych płci różnica struktury mózgu, tymczasem dr Brizendine z przewrotną satysfakcją przedstawia mężczyzn jako zimnych drani z natury niezdolnych do empatii.

Deborah Cameron z Uniwersytetu Oxford, profesor lingwistyki specjalizująca się w problematyce gender, czyli kulturowych różnic płci, zaznacza, iż długość naszych rozmów uzależniona jest od tego, kim jesteśmy i czym się zajmujemy. To przecież normalne, że sekretarka zazwyczaj wypowiada więcej słów niż kierowca ciężarówki. "Jeśli porównamy wiele miarodajnych studiów, wówczas okaże się, że kobiety mówią mniej więcej tak długo jak mężczyźni", podkreśla prof. Cameron. Jej zdaniem, istnieje wiele dobrych, naukowych książek o kobiecym mózgu, ale powierzchowna, szukająca efektów, napisana dynamicznym językiem praca dr Brizendine z pewnością (aczkolwiek niezasłużenie) zdobędzie większy rozgłos.


Przegląd nr 49***10 grudnia 2006


Zwyczajny geniusz

 

Jay bierze szturmem świat klasycznej muzyki w przerwach między odrabianiem lekcji


Jay Greenberg ma dopiero 15 lat, ale potrafi między lekcjami skomponować sonatę, napisać koncert nie dotykając klawiatury, a jego 5 Symfonia została właśnie nagrana przez London Symphony Orchestra. Ale nie lubi być porównywany do genialnych dzieci z przeszłości.

Jay ma od niedawna na koncie swoją pierwszą płytę kompaktową dla wytwórni Sony. Jego 5 Symfonia w wykonaniu London Symphony Orchestra została zarejestrowana w studiu nagraniowym na Abbey Road (tym rozsławionym przez Beatlesów). Ale już pracuje ciężko nad następną kompozycją, koncertem dla słynnego skrzypka Joshuy Bella, która ma zostać wykonana po raz pierwszy w Carnegie Hall w Nowym Jorku.

W hermetycznym świecie muzyki klasycznej to imponujące osiągnięcie dla każdego kompozytora. Ale Jay jest niezwykły przez to, że skończył dopiero 15 lat. Wygląda jak przeciętny chudy nastolatek w okularach. Jeździ na łyżworolkach, ćwiczy taekwondo i słucha rocka. W zwykłym liceum, do którego chodzi w New Haven w stanie Connecticut, niewielu kolegów zdaje sobie sprawę, że ma w swoim otoczeniu muzycznego geniusza.

A tymczasem Jay bierze szturmem świat klasycznej muzyki i w przerwach między odrabianiem lekcji udziela wywiadów. Krytycy często wymieniają jego nazwisko jednym tchem obok dawniejszych młodych geniuszy. W roku 250. rocznicy urodzin Wolfganga Amadeusza Mozarta jest stale porównywany przede wszystkim do niego.

Jay odnosi się lekceważąco do prób klasyfikowania jego osoby. "Myślę, że takie porównania są głupawe - powiedział "Sunday Telegraph". - Po pierwsze to nie jest XVIII wiek, nie mamy już królów, cesarzy czy arcyksiążąt sponsorujących muzyków. Poza tym moi rodzice wcale mnie nie zmuszali do nauki gry na fortepianie w wieku czterech lat. Tyle tylko, że obaj komponowaliśmy w młodym wieku. Ale to jedyne podobieństwo".

Oboje rodziców Jaya mają artystyczne zainteresowania. Ojciec jest językoznawcą i gra na pianinie, a matka malarką. Byli jednak zdziwieni, kiedy odkryli nad wiek rozwinięty talent muzyczny syna. W wieku trzech lat poprosił ich o wiolonczelę, wkrótce wymyślił własny zapis muzyczny i zaczął komponować.

Większość 5 Symfonii napisał mając 12 i 13 lat, w szkole podczas spokojniejszych chwil na lekcjach historii. Inspirowali go, jak mówi, Bartok, Strawiński, Prokofiew, Bernstein i Copland, ale chłopiec bez wątpienia wypracował własny styl.

Album sprzedaje się znakomicie. Dwa miesiące temu zadebiutował na trzecim miejscu klasycznej listy przebojów i od tego czasu utrzymuje się w pierwszej dziesiątce. "Tak, jest rzeczywiście ekstra" - mówi Jay o swojej oszałamiającej karierze w typowym dla nastoletnich chłopców rzeczowym stylu.

Tryb jego pracy jest niezwykły: zwykle komponuje w myślach, nie używając długopisu, papieru ani instrumentu muzycznego i dopiero później zapisuje gotową kompozycję. Z rezygnacją typową dla starszego brata mówi, że proces ten jest jednak niekiedy zakłócany przez dziewięcioletniego braciszka, który rzuca piłką w ich wspólnym pokoju.

Jay, który ma już na koncie ponad sto kompozycji, w tym pięć symfonii, 17 sonat i trzy koncerty fortepianowe, brał dodatkowe lekcje w prestiżowej nowojorskiej Juilliard School, zanim jego rodzina przeniosła się do odległego o dwie godziny drogi Connecticut.

Niektórzy amerykańscy krytycy twierdzą, że Jay jest poddawany zbyt dużej presji i zbytnio poganiany. Krytyk muzyczny "Los Angeles Times" napisał nawet, że "ten nastolatek pada ofiarą wstrętnej manipulacji machiny muzycznej". Porównał jego drogę życiową do doświadczeń Davida Helfgotta, chorego psychicznie australijskiego pianisty, który stał się bohaterem nagrodzonego Oscarem filmu >>Blask<<.

Jay nie przyjmuje się tymi insynuacjami. "Nie uważam, żebym był poddawany mniejszej albo większej presji niż każdy uczeń, który chce się dostać do szkoły wyższej" - mówi spokojnie.

Jego menedżera w IMG Charlesa Letourneau takie słowa krytyki bardzo jednak irytują. "Nic dalszego od prawdy - mówi. - Przykładamy wiele starań, by chłopiec nie pojawiał się zbyt często w mediach".

Letourneau po raz pierwszy usłyszał muzykę Jaya cztery lata temu na koncercie studentów Juilliard School poświęconym jego kompozycjom, z których część stworzył w wieku ośmiu lat. "Nie mogłem uwierzyć, że ten dzieciak skomponował coś takiego - mówi. - Już wtedy było widać, iż ma wielką przyszłość. Teraz jest da mnie jasne, że taki talent spotyka się raz w życiu".




The Daily Telegraph 26.10.2006


 


Ćwiczmy pamięć

 

ZAZWYCZAJ NIE ZASTANAWIAMY SIĘ NAD PAMIĘCIĄ, PO PROSTU JĄ MAMY.
ABY JEDNAK NASZA PAMIĘĆ BYŁA JAK NAJLEPSZA,  POWINNIŚMY JĄ ĆWICZYĆ.


Czasami np. przed egzaminem próbujemy różnych sposobów aby uczyć się bardziej efektywnie i jak najwięcej zapamiętać. To, jak bardzo potrafią być uciążliwe problemy z pamięcią, mogą powiedzieć niektóre osoby starsze.

Aby docenić jak ważną funkcję pełni pamięć w codziennym funkcjonowaniu wyobraźmy sobie człowieka "zawieszonego" w rzeczywistości. Tak żyje pewien mężczyzna, który ma zaburzenia pamięci spowodowane zapaleniem mózgu wywołanym przez wirus. Jest to drastyczny przykład osoby, która cały czas ma wrażenie, że właśnie odzyskała przytomność. Nie jest w stanie przypomnieć sobie, co się działo przed kilkoma minutami. Wystarczy np. że jego żona wyjdzie na chwilę do innego pokoju, to po powrocie wita ją tak, jakby nie widzieli się kilka miesięcy. Pewien zasób wiedzy, który mu pozostał, dotyczy jego samego z odległej przeszłości, wie kim jest, pamięta niektóre fakty. Ale' cała wiedza wyuczona w szkole została zaburzona, nie potrafi odpowiedzieć na proste pytania, np. kto napisał "Romea i Julię".

Nie może czytać książek bo nie jest w stanie podążać za fabułą, nie ogląda wiadomości bo wydarzenia nie mają dla niego żadnego kontekstu. Nie może sam wyjść z domu bo za chwilę się gubi. Swoją sytuację skomentował kiedyś jako piekło na ziemi. Po takim przykładzie trudno jest nie docenić takiego przywileju jakim jest dobra pamięć.

PROSTE ĆWICZENIE

Aby sprawdzić jak ona działa proponuję ćwiczenie. Spróbujmy przypomnieć sobie, jak wyglądał stół podczas dzisiejszego śniadania. Takie proste zadanie może niektórym sprawić problem. Jedni wymienią wszystkie szczegóły, łącznie z tym, co dokładnie leżało na stole, a inni nie są w stanie przypomnieć sobie nie tylko jak wyglądał ich stół dzisiejszego ranka, ale jak wygląda zazwyczaj. Psychologowie zauważyli, że ludzie różnią się między sobą pod tym względem. Niektórzy łatwiej zapamiętują obrazy, a inni przekazy werbalne. Udowodniono też, ze trudniej zapamiętujemy jakiś obraz, jeżeli w tym samym czasie mówimy jakieś zupełnie bez znaczenia wyrazy, lub mówiąc ogólnie myślimy o czymś innym. Najlepiej jeżeli coś widzimy i dodatkowo to sobie powtórzymy. Jeżeli patrzymy na napisany adres i powiemy go sobie w myślach lub na glos, to zapamiętamy go lepiej. Podsumowując najlepiej zapamiętywany jest przekaz werbalny współistniejący z obrazem.

RODZAJE PAMIĘCI

Pamięć ludzka jest tak złożona, że powstało wiele schematów opisujących jej funkcjonowanie. Najbardziej powszechny jest podział na pamięć sensoryczną, krótkotrwałą i długotrwałą. Bodźce, które docierają do człowieka przechodzą przez magazyny pamięci sensorycznej i docierają do pamięci krótkotrwałej. Pełni ona funkcje pośrednika między pamięcią sensoryczną a długotrwałą, m. in. wyszukuje związki z danymi przechowywanymi w pamięci długotrwałej.

PAMIĘĆ SENSORYCZNA

Kiedy oglądamy film lub kreskówkę nie zdajemy sobie sprawy, że tak naprawdę są to ogromne ilości następujących po sobie obrazów. Dzięki temu, że pojawiają się szybko, rejestrujemy je jako jeden płynny ruch. Jest to zasługą pamięci sensorycznej, która jest pewnego rodzaju magazynem gdzie przez ok. 0,1 sekundy utrzymywany jest obraz. Dzięki temu widzimy ruch, który w rzeczywistości jest sekwencją pojawiających się jeden po drugim obrazów przedzielonych momentami ciemnymi. Podobny efekt można zauważyć poruszając w ciemności zapalonym papierosem lub żarzącym się węgielkiem. Szybkie wykonywanie ruchów powoduje, że zauważamy je jako ciągłe linie i w ten sposób można żarem "narysować" np. koła. Istnieje również pamięć sensoryczna słuchowa, która np. pozwala nam skoncentrować się na jakimś bodźcu słuchowym wyróżniającym się spośród innych (wyłapanie w pracy silnika niepokojących dźwięków). Prawdopodobnie jej pojemność jest większa niż pamięci wzrokowej i wynosi ok. 3 sekund.

PAMIĘĆ KRÓTKOTRWAŁA

Kiedy znajdziemy w spisie numer telefonu to przez chwilę go pamiętamy, możemy go powtórzyć, wystukać na klawiaturze telefonu. Ale zaraz go zapominamy. Właśnie tyle czasu materiał jest przechowywany w pamięci krótkotrwałej. Jeżeli chcemy coś dłużej pamiętać, musimy to sobie powtarzać. Pamięć krótkotrwała jest niezbędna przy czytaniu, aby pamiętać początek zdania zanim przeczytamy je do końca. Również przy wykonywaniu różnych obliczeń, kiedy mamy np. pomnożyć dwie dwucyfrowe liczby, musimy wykonać i zapamiętać kilka operacji. Pojemność pamięci krótkotrwałej klasycznie badano sprawdzając jak długie rzędy cyfr można zapamiętać. Dla sprawdzenia podam kilkanaście rzędów cyfr. Proszę powoli przeczytać jeden rząd a następnie zamknąć oczy i spróbować go powtórzyć. Następnie sprawdzić i jeżeli odpowiedź jest poprawna, to można przejść do kolejnego rzędu.

498
527
9754
3825
94318
68259
913845
596382
5316842
7918546
86951372
51739826
719834261
385917624
9273165481
5396142875

Ludzie różnią się między sobą w zakresie zapamiętywania rzędów cyfr, jedni są w stanie zapamiętać 4, inni 10-11. Przeciętnie zapamiętywane jest 7 cyfr. Jeżeli wypowiadamy je na glos, a nie tylko czytamy, to łatwiej jest zapamiętać więcej, ponieważ pomaga tu dodatkowo pamięć słuchowa. Lepszemu zapamiętaniu sprzyja również łączenie w pary lub trójki (dlatego zazwyczaj w ten sposób zapisywane są numery telefonów). Podobnie sytuacja wygląda z literami. Jesteśmy w stanie zapamiętać 7 nie związanych ze sobą liter.

Natomiast zapamiętamy ich znacznie więcej kiedy układają się w znane słowa, a nawet w zdania. Zauważono również, że więcej liter zapamiętuje się, jeżeli tworzą one możliwą do przeczytania całość nawet jeżeli pozbawione jest to sensu. Dla przykładu proszę spróbować zapamiętać litery: IARFTSKBG N I. Jeżeli udało się powtórzyć je dokładnie, to świadczy to o wyjątkowo dobrej pamięci krótkotrwałej . A teraz proszę spróbować zapamiętać ciąg tych samych liter ale w innej sekwencji: F R I K B A S T I N G. Jest to znacznie łatwiej powtórzyć mimo tego, że to słowo nic nie znaczy ani w języku polskim ani w angielskim. Innym przykładem może być próba zapamiętania kilku krótkich szeregów: PIE-SPO-GON-IŁK-OTA. Litery są tak połączone, że nie mają dla nas sensu, natomiast jeżeli podzielimy je inaczej: PIES POGONIŁ KOTA, nie będziemy mieli żadnych problemów z zapamiętaniem tych liter.

Zauważono także, że podczas przypominania sobie i odtwarzania bezpopśrednio zapamiętanego materiału istnieją dwa efekty:
- efekt świeżości - polega na tym, że najlepiej pamiętamy ostatnie cyfry, litery, słowa w zdaniu. Najszybciej przypominamy to, co usłyszeliśmy jako ostatnie. Być może stąd jest tendencja do rozpoczynania odpowiedzi od ostatniego słowa w pytaniu, np. Co Pani usłyszała? Usłyszałam dziwny hałas...., Co zrobisz jutro? Jutro kupię...
- efekt pierwszeństwa - pamiętamy również bardzo dobrze początkowe cyfry, litery, itd. Zazwyczaj powtórzymy to co usłyszeliśmy jako pierwsze.

PAMIĘĆ DŁUGOTRWAŁA

To właśnie ten rodzaj pamięci zazwyczaj jest kojarzony, kiedy mówimy o pamięci w ogóle. Charakteryzuje się tym, że materiał jest możliwy do powtórzenia dłużej niż po kilku sekundach (tak jak jest w pamięci krótkotrwałej). Przyjmuje się, że informacje pochodzące z magazynu pamięci długoterminowej są takie same, niezależnie od tego czy minął dzień czy miesiąc. Część badaczy uważa, że to co raz zostało zapisane w pamięci długotrwałej zostaje tam na zawsze. Jednak powoli tracimy do tego dostęp, jeśli dostatecznie często nie przywołujemy tych informacji. Przykładami materiału przechowywanego w tym magazynie są: nazwisko, adres, data urodzenia. Tych danych używamy codziennie i są dla nas bardzo dobrze dostępne. Gdybyśmy wynajęli mieszkanie na kilka miesięcy to przez pewien okres doskonale znalibyśmy adres. Jednak po kilku latach pod wpływem nie przypominania sobie, moglibyśmy mieć duży problem z podaniem tego adresu.

Pamięć długoterminową można podzielić na dwa rodzaje:
- epizodyczną - dotyczącą wydarzeń z własnego życia, np. to jak pamiętamy wakacje w zeszłym roku lub wizytę u babci w ostatnią niedzielę. Inne osoby biorące udział w tych wydarzeniach mogą je pamiętać inaczej. Jedna osoba najbardziej zapamięta szum fal, smak tortu, a druga: kłótnię z recepcjonistką i rozmowę o nowym samochodzie .wujka.
- semantyczną - dotyczącą wiedzy na temat świata, np. geografię Polski, wzory chemiczne itp. Wiedza ta pochodzi z różnych źródeł, jest wyuczona w szkole (poprzez czytanie książek), wyniesiona z własnych doświadczeń (wiem jak smakuje pomidor), może wynikać również z obserwacji innych.

Oba te rodzaje wiążą się ze sobą i ciągle trwają badania, czy są to dwa oddzielne systemy pamięciowe, czy jeden przechowujący różnego rodzaju informacje.

ZAPOMINANIE

Nie ulega wątpliwości, że ogromną część tego czego się nauczyliśmy, już zapomnieliśmy. Na pamięć można patrzeć jako na proces: uczenie się -> przechowywanie -> zapominanie.

Jeżeli zadamy sobie pytanie o to co się działo 10 lat temu, to nie będzie łatwo na nie odpowiedzieć. Dodatkowym problemem jest mała możliwość weryfikacji naszej pamięci, chyba, że istnieje jakaś obiektywna forma, np. jeżeli przypominam sobie studniówkę sprzed 10 lat, to mogę sprawdzić, na ile moje wspomnienia są szczegółowe, oglądając kasetę video z tego wydarzenia. Ale rzadko jest taka możliwość - albo coś pamiętamy albo nie.

Zapominanie dotyczy głównie pamięci zdarzeń, wyuczonego materiału. Kiedy natomiast mówimy o umiejętnościach, wygląda to trochę inaczej. Nauczenie się jazdy na rowerze czy pływania zazwyczaj zajmuje dużo czasu. Kiedy nam się to uda, zwykle przez jakiś czas praktykujemy nową umiejętność. Zdarza się jednak, że w życiu dorosłym nawet przez kilka lat nie mamy okazji żeby jeździć na rowerze. Czy zapominamy jak to się robi? Oczywiście nie, może na początku idzie nam to trochę gorzej, ale po kilku minutach jeździmy bardzo dobrze. Podobnie sytuacja wygląda z pływaniem, są to umiejętności, których uczymy się raz na całe życie.

Powstaje pytanie, czy dzieje się tak z wszystkimi umiejętnościami? Weźmy na przykład pod uwagę masaż serca podczas udzielania pierwszej pomocy. Kiedy wyćwiczymy sobie taką umiejętność, czy bez problemu udzielimy pierwszej pomocy po kilku latach? Nie zawsze odpowiedź jest twierdząca. Dzieje się tak dlatego, że przy tej umiejętności uczymy się nie tylko działań, ale również potrzebna jest pewna wiedza (ile wdechów i ile ucisków). Jeśli ta wiedza nie jest dostatecznie często odświeżana, umiejętność wykonywania masażu serca zanika.

DOSKONALENIE PAMIĘCI

Od lat naukowcy starają się wymyślić skuteczną metodę na polepszenie pamięci. Poznano kilka technik sprzyjających uczeniu się:
- przeuczenie - wydaje się, że jeżeli raz nauczymy się jakiegoś materiału to dalsze uczenie się, ćwiczenie nie ma sensu, że będziemy to dobrze pamiętać. Natomiast okazuje się, że po jakimś czasie gdzieś ta wiedza "umknęła", że nie pamiętamy tego tak dokładnie jak na początku. Prawda jest taka, że im częściej będziemy powtarzać wyuczony materiał, tym większa jest szansa, że w przyszłości powtórzymy go bezbłędnie.
- przeglądanie - warto okresowo przeglądać to czego się już nauczyliśmy, szczególnie jeżeli jest to dość obszerne np. notatki z wykładów, książki. Dodatkowym plusem takiego przeglądania jest możliwość zwrócenia uwagi na fragmenty, które wcześniej pominęliśmy lub nauczyliśmy się niedokładnie. Przy każdym kolejnym przeglądaniu będziemy potrzebować mniej czasu, aby zachować ten materiał w pamięci.
- aktywne powtarzanie w pamięci - kiedy uczymy się jakiegoś materiału zazwyczaj po prostu czytamy. W taki sposób zapamiętujemy go w stopniu umożliwiającym rozpoznanie, np. w teście. Kiedy jednak chcemy opanować pewne wiadomości w taki sposób, aby można go było odtworzyć, nie wystarczy jedynie przeczytać książki. Przydają się wtedy techniki aktywnego powtarzania. Jest to na przykład powtarzanie na głos tego co się przeczytało lub zapisywanie notatek. Zmusza to do przetwarzania wiedzy, przekładania na własny język, zwiększa rozumienie (a nie jedynie wyuczenie na pamięć). Użyteczne jest również egzaminowanie siebie, czyli zadawanie sobie pytań i odpowiadanie lub powtarzanie na głos materiału bez zaglądania do niego. W ten sposób ćwiczymy odszukiwanie w pamięci potrzebnych informacji.

"Zapominamy" o tym jak ogromną rolę w naszym życiu odgrywa pamięć. Warto od czasu do czasu o tym sobie przypomnieć i poćwiczyć trochę: powspominać wydarzenia sprzed lat, odświeżyć wakacyjne wydarzenia. Przydać się może taka gimnastyka mózgu jak liczenie w pamięci, a nie na kalkulatorze.

 




(c) DBAM O ZDROWIE 2006


 

 


Psikus umysłu

 

Tajemnicze deja-vu można wyjaśnić działaniem ludzkiego umysłu.

Naukowcy wierzą, że są o krok od wyjaśnienie fenomenu deja-vu, czyli silngo i nagłego odczucia, że już kiedyś widzieliśmy coś lub doświadczaliśmy czegoś. Według szacunków lekarzy uczucie to nie jest obce ok. 97 proc. ludzi. Kiedy przed oczami człowieka pojawia się jakiś przedmiot lub scena, mózg sprawdza, czy kiedyś je już obserwował. Jeśli tak, następuje proces zinterpretowania ich jako znajomych.

Naukowcy przypuszczają, że zjawisko deja-vu jest wynikiem pomyłki, jaka zachodzi właśnie w trakcie tego procesu. Silne uczucie doświadczenia czegoś jako znajomego lub powtarzającego się może być wywołane przez zupełnie obcą twarz, przedmiot lub sytuację. Innymi słowy mózg płata człowiekowi figla, wprowadzając go w błąd.

Naukowcy, mając nadzieję, że ludzki mózg można sprowokować do zinterpretowania czegoś jako znajome, nawet, jeśli doświadcza tego po raz pierwszy, zdecydowali się na eksperyment na grupie ochotników.

Ochotnikom pokazano 24 słowa. Następnie wszyscy zostali zahipnotyzowani. Wtedy prowadzący eksperyment zasugerował im, że jeśli po przebudzeniu zobaczą słowa otoczone czerwoną ramką, będą im się one wydawały znajome. Jednocześnie widząc słowa w zielonych ramkach, zinterpretują je jako obce.

Następnie zaprezentowano im serię słów w różnokolorowych ramkach. Wśród nich był także wyrazy w ramkach zielonych i czerwonych, pochodzące z pierwszej puli 24 i nie.

Po wybudzeniu z hipnozy ochotnikom ponownie pokazano szereg słów w ramkach. Te w czerwonych oprawach wydawały się znajome 10 z 18 przebadanych osób. Zwykle interpretowali je jako te, które pochodziły z pierwszej puli 24, choć nie zawsze było to prawdą. Niektórzy twierdzili też, że kilka razy doświadczyli deja-vu.

Pozostałe wyrazy nie wywoływały takich reakcji.

Tym samym można powiedzieć, że w warunkach laboratoryjnego eksperymentu udało się oddzielić proces rozpoznawania przedmiotów jako znajome od interpretowania je jako takie. Udało się też sprowokować mózg do zinterpretownia jako znajome słów, które takimi nie były.

Ten eksperyment - zdaniem naukowców - może nie tylko tłumaczyć fenomen deju-vu, ale też rzucić nowe światło na powstawanie ludzkich wspomnień.


Źródło: BBC NAUKA Onet 26 lipca 2006



 


Pożytki z gimnastyki umysłu

 

W ludzkim mózgu istnieje specjalny bezpiecznik chroniący m.in. przed chorobą Alzheimera. Ale żeby zadziałał, powinniśmy być bardzo aktywni intelektualnie.


W 1992 r. amerykański neurobiolog Yaakov Stern z Columbia University analizował przepływ krwi w mózgach osób dotkniętych chorobą Alzheimera. Przeglądając wyniki badań zauważył, że wszyscy mieli podobne objawy demencji, ale mózgi niektórych pacjentów były znacznie bardziej zniszczone niż pozostałych. Okazało się, że w mózgach osób lepiej wykształconych i bardziej aktywnych umysłowo Alzheimer poczynił znacznie większe spustoszenia. O dziwo, nie znajdowało to odzwierciedlenia w objawach choroby - tak jakby mózgi poddane treningowi edukacyjnemu w tajemniczy sposób broniły się przed demencją.

Od tamtego czasu w literaturze naukowej pojawiło się wiele doniesień potwierdzających obserwacje Sterna. Co więcej, wykazano, iż mimo uszkodzeń mózgu charakterystycznych dla choroby Alzheimera, można czasami do samej śmierci zachowywać jasność umysłu. Taki niezwykły przypadek opisuje tygodnik "New Scientist". Jest to historia emerytowanego wykładowcy akademickiego Richarda Wetherhilla. W swoim środowisku znany był m.in. jako świetny szachista, potrafiący kalkulować nawet do ośmiu posunięć naprzód. Jednak w pewnym momencie zorientował się, że ta umiejętność zaczyna go zawodzić. Zaniepokojony udał się do neurologa. Lekarz przeprowadził niezbędne testy psychologiczne wykrywające wczesne stadia demencji, ale nie wykazały one absolutnie niczego niepokojącego.

Dwa lata później Wetherhill zmarł. Przeprowadzona autopsja mózgu nie pozostawiła wątpliwości - był poważnie uszkodzony na skutek choroby Alzheimera. Tego rodzaju przypadki skłoniły uczonych do wpisania gimnastyki umysłowej na listę działań zapobiegających - przynajmniej do pewnego stopnia - skutkom choroby. Obecnie naukowcy starają się dociec, w jaki sposób aktywność intelektualna chroni mózg.


Jedną z najszerzej dyskutowanych hipotez jest koncepcja tzw. rezerwy poznawczej (ang. cognitive reserve). Byłaby to zdolność do tworzenia w mózgu alternatywnych połączeń między neuronami, które potrafią przejąć funkcje zniszczonych obwodów. Zespół francuskich naukowców z Uniwersytetu Bordeaux 2, kierowany przez psycholog Colette Fabrigoule, wytypował nawet rejon mózgu, który ową rezerwą poznawczą mógłby zarządzać. Jest to tak zwana brzuszno-boczna część kory przedczołowej - obszar zaangażowany w kontrolę procesów uczenia się, pamięci krótkotrwałej, koncentrował! uwagi i posługiwania się językiem.

Yaakov Stern w pełni zgadza się z hipotezą istnienia rezerwy poznawczej, ale nie sądzi, by była ona związana z jednym rejonem mózgu. Jego zdaniem jest to raczej ogólna sprawność przetwarzania informacji. Można ją mierzyć na przykład za pomocą testów pamięci. Stern badał w ten sposób grupę wolontariuszy, którym dawał do rozwiązania coraz trudniejsze zadania pamięciowe. Okazało się, że osoby lepiej wykształcone i bardziej inteligentne wkładały mniej wysiłku w ich rozwiązywanie. Mózgi można by porównać do samochodu z silnikiem o większej pojemności, który znacznie łatwiej potrafi przyspieszyć. Ta większa moc - twierdzi Stern - jest wykorzystywana, gdy pojawiają się problemy, np. choroba Alzheimera czy Parkinsona. Ale nie tylko - okazuje się iż wykształcenie i wyższe IQ chroni równie przed skutkami mechanicznych uszkodzeń mózgu (np. uderzenia w głowę) czy nawet spustoszeń poczynionych przez alkohol.

Rezerwa poznawcza mogłaby działać zatem na dwa sposoby - albo poprzez uruchomienie zapasowych połączeń między komórkami nerwowymi, albo dzięki podniesieniu efektywności już istniejącej sieci neuronów. Jednak niezależnie od tego, która z powyższych hipotez jest prawdziwa (a może działają jednocześnie obydwa mechanizmy?), obie zakładają, że aktywność umysłowa jest ściśle związana z rezerwą poznawczą.


Co jednak wpływa na stopień aktywności - wybór stylu życia czy iloraz inteligencji? Inaczej mówiąc, czy lepiej radzą sobie z chorobą Alzheimera i innymi uszkodzeniami mózgu ci, którzy decydują się na aktywny umysłowo tryb życia, czy też osoby, które mają wyższy poziom IQ? Iloraz inteligencji jest w dużym stopniu zdeterminowany genetycznie, a zatem nasz mózgowy system obrony przed demencją byłby w takim wypadku wrodzony. "Wydaje się, że kluczowy czynnik stanowi jednak edukacja. Rezerwa poznawcza nie jest więc czymś raz na zawsze ustalonym w momencie narodzin. Ulega zmianom i może być modyfikowana w ciągu życia" - twierdzi Stern w rozmowie z tygodnikiem "New Scientist". Na poparcie tego przytacza badania swojego zespołu, opublikowane rok temu w czasopiśmie "Neurology". Wykazały one, że gimnastyka mentalna, jak na przykład czytanie książek i rozwiązywanie krzyżówek zamiast oglądania telewizji, może sprawić, że objawy choroby Alzheimera będą mniej dotkliwe. Medycyna nie dysponuje jeszcze lekiem, który skutecznie chroniłby nasze głowy. Jedno wydaje się jednak pewne - nie można pozwolić gnuśnieć naszym szarym komórkom.

 


OBRONA PRZED DEMENCJĄ

Eksperymenty na zwierzętach oraz badania niedużych grup ludzi pokazują, że można poprawić system awaryjny mózgu, chroniący m.in. przed chorobą Alzheimera. W tym celu należy:

* dużo czytać, rozwiązywać krzyżówki lub bawić się w inne gry umysłowe, wybierać w pracy te zadania, które wymagają dużego wysiłku intelektualnego;

* być aktywnym fizycznie, gdyż dzięki temu do mózgu dociera dużo krwi, co z kolei sprzyja powstawaniu nowych komórek nerwowych;

* starać się minimalizować stres;

* stosować dietę bogatą w ryby, oliwę, cytrusy, owoce i warzywa.


Na podstawie "New Scientist"

Figle pamięci


 

"O rety, już tu byłam!" - myślisz zaskoczona, gdy znajdziesz się w zupełnie nowym miejscu. Spokojnie, bez paniki. Dziwne wrażenie, że dana sytuacja już kiedyś się wydarzyła, to tylko déja vu. Niewinny psikus twojego umysłu?

To coś jak cofnięcie się w czasie czy powtórka z przeszłości? Pojawia się niespodziewanie, trwa krótko i równie szybko mija. Pozostawia po sobie wrażenie niesamowitości. Mieszankę przyjemnej fascynacji i lekkiej obawy przed nieznanym. Zwykle jednak chcesz zatrzymać tę chwilę z pogranicza snu i jawy, ale niestety - jest nieuchwytna niczym cień. Co tak naprawdę się za nią kryje?

Czytaj dalej