Wieczorna refleksja

 

 

Wychodzę tylnymi drzwiami w czerń nocy. Nie świeci księżyc, więc po omacku idę do sznura z suszącą się bielizną, którą zapomniałam stamtąd zabrać. Drogę znam na pamięć, pokonywałam ją tysiąc razy - dwa kroki w górę po płytkach chodnika, potem obok wielkiej sosny, której gałęzie ocieniają nasz dom.

Za rogiem drewutni moje wyciągnięte ręce stają się tropicielami, usiłuję trafić na sznury, namacać klipsy. Wkrótce mam całe naręcze wilgotnych od wieczornej rosy spodni i koszul, które cały dzień pląsały w rytm wiatru.


Droga z powrotem jest łatwiejsza. Od rogu składziku prowadzą mnie już światła domu - wielkie prostokąty bursztynowego światła, zawieszone w ciemności. Spoglądam przez okno do środka i także nieruchomieję.

Wszystko wydaje się inne. Zachlapane po drylowaniu wiśni kuchenne szafki wyglądają porządniej i milej. Półki pełne misek, garnków i rondli, rzędy przypraw, butelki i słoje stwarzają przytulną atmosferę. Nawet boazeria za kuchnią, zwyczajna i praktyczna, ze wszystkimi zwisającymi garnkami, nabrała charakteru.

Pranie ciąży mi w ramionach, ale cofam się głębiej w podwórze. Widzę stąd duży pokój. John pochyla głowę nad książką do ortografii. W świetle lampy jego włosy mają złotawy odcień, w skupieniu zmarszczył brwi. Robert klęczy przy kanapie, popychając wzdłuż krawędzi siedzenia jakiś zrobiony z klocków pojazd. Przez chwilę widzę róg gazety, który zaraz znika, kiedy niewidoczne ręce Richarda przewracają stronę. Wyobrażam sobie jego twarz: zatopiony w lekturze, w swoich nowych okularach do czytania ma wygląd naukowca.

Te zwykle scenki w miękkim, bursztynowym świetle nabierają nowego życia i uroku, co wiąże się nie tyle z blaskiem lampy, ile nastrojem ciepła i spokoju, jaki z nich emanuje. Przez ułamek sekundy czuję się jak intruz, podglądający mieszkańców obcego domu.

I zaraz zadaję sobie pytanie - a gdybym naprawdę stała się obca? Gdybym nigdy nie mogła tam powrócić, pogładzić włosów Johna i ujrzeć szczerego uśmiechu Roberta?

I gdzieś w samym środku mnie otwierają się drzwi, ta bariera chroniąca nasze najskrytsze "ja". Nie stawiając żadnych warunków wpuszczam tam całą moją rodzinę. Wszystkie domowe niesnaski, poszturchiwania i zgrzyty we wzajemnych stosunkach, wszystkie kłopoty wspólnego życia - stają się bez znaczenia wobec prostej prawdy, że się kochamy.

Takie chwile nie zdarzają się co dzień i może nawet tak być powinno. Trudno byłoby żyć, pod presją tak silnych uczuć. Ale wspomnienie tej chwili pozostanie we mnie, podobnie jak świeżość powietrza w zebranych ze sznura ubraniach.

Jutro rano, gdy włożę je - moją zbroję przed światem - ich zapach przypomni mi, że tańczyły w ciemnościach, pod sosnami, na granicy głębokiego, złotego światła.


 


Tekst: MARY E. POTTER
Tłumaczenie: MAŁGORZATA MARUSZKIN
Reader's Digest Przegląd 1996;

  • /spojrzenia/725-na-szczcie-trzeba-zapracowa
  • /spojrzenia/723-bycie-naprawd-dostrzeganym