Kupował mi kwiaty za moje pieniądze...

"Oszukał mnie, ale tak cudownie, że chciałabym, żeby zrobił to jeszcze raz!"

JAK POLSKIE KOBIETY DAŁY SIĘ WYKORZYSTAĆ CZARNOSKÓREMU ANTHONY'EMU


Anthony Sz. wygląda jak początkujący amerykański biznesmen. Biała marynarka, ciemne spodnie, obowiązkowo torba z laptopem. Swobodny, elegancki czarnoskóry mężczyzna. Nic dziwnego, że potrafił rozkochać w sobie kobiety. Bez zmrużenia oka przelewały na jego konto pieniądze, bo potrafił także pięknie zapłakać, kiedy potrzebował finansowego wsparcia.

 

   Znajomości z paniami zawierał poprzez społecznościowe portale internatowe. Przedstawiał się jako amerykański biznesmen, który przyjechał zakładać interes w Polsce. Po kilku spotkaniach każdej z kobiet mówił, że jest... pierwszą i ostatnią jego miłością. Wiarę takim wyznaniom dała m.in. Katarzyna R, właścicielka firmy produkującej opakowania reklamowe. Dziś jest oskarżycielem posiłkowym w tej sprawie.
   - Wyłudził ode mnie prawie 200 tys. zł. Wykorzystał mnie materialnie i emocjonalnie, ponieważ byłam w Anthonym zakochana - zeznała przed sądem.

   To właśnie pani Katarzyna miała być przyczyną „chwilowych" tarapatów finansowych Anthony'ego, z których zwierzał się kolejnej „swojej pierwszej i ostatniej miłości" - 33-letniej Barbarze P, ekonomistce.

   Mechanizm rozpoczęcia znajomości był taki jak w poprzednim przypadku. Pani Barbara poznała oskarżonego przez stronę internetową. Korespondowali ze sobą w sieci kilka tygodni.
   - Później zaczęliśmy się spotykać w jego - jak twierdził - mieszkaniu, wynajmowanym przez firmę, w której pracował. Jeszcze później widywaliśmy się w warszawskich restauracjach, a jeszcze później już w moim mieszkaniu.

   Swojej nowej partnerce opowiadał o poprzednim burzliwym związku i problemach finansowych, których przyczyną była kobieta, z którą mieszkał i prowadził interesy.
   - Wtedy poprosił mnie o pierwszą pożyczkę. Twierdził, że trwają sprawy sądowe, a on, pracując w okresie próbnym w firmie projektowo-reklamowej w hotelu Marriott za mało zarabia, żeby go było stać na opłacanie wszelkich kosztów.
   - Jakie to miały być sprawy sądowe? - dopytuje sędzia Monika Łukaszewicz.
   - Mówił, że sądzi się ze swoją wspólniczką i partnerką, panią Kasią, o bardzo duże kwoty. Ponieważ starałam się wówczas o kredyt na mieszkanie, wzięłam kilkanaście tysięcy więcej, żeby mu pożyczyć.

   Barbara P. i Anthony Sz. spotykali się coraz częściej. Jako że pracował „na różne zmiany" w swoim biurze w „Marriotcie", bywali tam często na lunchu. Kiedy Anthony musiał pilnie wyjść z restauracji, dawał Barbarze do odsłuchania wiadomość nagraną na automatycznej sekretarce, że szef go pilnie poszukuje.
   - Dzisiaj już wiadomo, że ta wiadomość była nagrana przez jego kolegę, a do restauracji nie schodził ze swojego „biura", tylko wchodził drugim wejściem - opowiada sądowi świadek, a zarazem pokrzywdzona kobieta.
   - A kto płacił rachunki? - pyta sąd.
   - Ja ponosiłam wszelkie koszty...

Wszystko przez wrodzoną empatię?

   Pani Barbara miewała czasami wątpliwości co do znajomości z oskarżonym. Nie zawsze wszystko układało jej się w logiczną całość.
   - Kiedy mu o tym mówiłam, potrafił zadzwonić i przez godzinę płakać w słuchawkę i opowiadać, jak mu jest ciężko, l że jestem jedyną osobą na świecie, którą teraz ma obok siebie. Toteż przez wrodzoną empatię pomagałam mu dalej...

   Kilka miesięcy później Anthony już mieszkał u pani Barbary w jej nowym mieszkaniu. Pewnego dnia w domofonie usłyszała głos pani Kasi P.
   - Kiedy jej otworzyłam, weszła na górę w towarzystwie jakiegoś detektywa z dwoma ochroniarzami. Na początku nie chciałam ich wpuścić, ale postraszyli mnie policja. Wtedy byłam jeszcze przekonana, że ktoś grozi Anthony'emu, ale pani Kasia opowiedziała mi całą prawdę.

   O tym, że mieszkanie, w którym się na początku z oskarżonym spotykała, było własnością Katarzyny P. O tym, że Anthony spotykał się i z nią, i z panią Kasią, i jeszcze z innymi kobietami. Oraz o tym, że jego chroniczny katar i zaczerwienione oczy były objawem brania narkotyków. Z tych narkotyków tłumaczył się później pani Barbarze, że je posiadał, bo... był tajnym agentem.

   Barbara R przez dłuższy czas milczy.
   - Proszę opowiedzieć, co było dalej - zachęca sąd.
   - Przepraszam bardzo, ale jak teraz słucham samej siebi nie mogę uwierzyć w to, co mówię... Po tym incydencie z panią Kasią pożyczyłam Anthony'emu samochód, bo chciał pojechać, żeby się z nią rozmówić. Okazało się, że pojechał włamać się do jej mieszkania. Wtedy już obydwie skontaktowałyśmy się z detektywem Krzysztofem Rutkowskim z Łodzi i wybraliśmy się wspólne nad morze szukać Anthony'ego .Detektyw wraz z policją zatrzymali go w Kościerzynie. Wyszedł z aresztu po 48 godzinach i wielokrotnie do mnie dzwonił. Za każdym razem płakał i deklarował, że zwróci mi wszystkie pieniądze.
   - Jak dużo pieniędzy,, pożyczyła pani oskarżonemu i na jakich warunkach? - pyta sąd.
   - Około 50 tysięcy złotych w ciągu kilku miesięcy. Tuż przed poznaniem prawdy przelałam na jego konto 32 tysiące złotych, które miały być na rozkręcenie jego własnej firmy.
   - Czy była spisana jakaś umowa?
   - Nie. Powtarzał mi, że jak rozwiąże swoje sprawy z panią Kasią, to natychmiast mi wszystko odda.
   - Były ustalone jakieś terminy oddania pożyczki?
   - Z miesiąca na miesiąc mówił, że sprawy się komplikują,że zablokowali mu konto, bo firma, w której był udziałowcem ma długi... I wszystko się przedłużało...
   - Czy oskarżony dostawał też od pani jakieś mniejsze kwoty?
   - Tak, zawsze mu wierzyłam, kiedy płakał i skarżył się, że nie ma za co żyć. Raz dałam mu tysiąc złotych na opłacenie mieszkania i na jedzenie i środki czystości. Później dałam mu swój samochód i ponosiłam koszty paliwa, jeszcze później dostał ode mnie kartę Visa z numerem PIN. Z wyciągów dowiedziałam się, że tą kartą płacił w restauracjach. Pamiętam taką sytuację, kiedy podczas świąt wielkanocnych rzekomo wyjechał z przyjacielem do jego rodziny do Wrocławia. Nawet dzwonił i opowiadał, jaka tam jest wspaniała rodzinna atmosfera.  Po świętach dostałam wyciąg z banku i okazało się, że w tym czasie płacił moją kartą w warszawskiej restauracji.
   - Dużo pieniędzy ubyło pani z konta? - zaciekawił się mecenas Andrzej Werniewicz, pełnomocnik poszkodowanej Katarzyny P.
   - W dość krótkim czasie 9 tys. zł. Kiedy zapytałam o to Anthony'ego, powiedział, że musiał je wydać, bo... miał wydatki. Powiedział też, że on wszystko skrupulatnie notuje, zapisuje każdą pożyczoną złotówkę, bd od kobiet nie bierze pieniędzy.

   Sędzia Monika Łukaszewicz wchodzi Barbarze P w słowo.
   - Czy w związku z tym oskarżony oddał pani jakąkolwiek kwotę?
   - Nie, ani złotówki.

Prawie ideał mężczyzny

   Mecenas Andrzej Werniewicz: - Jak oskarżony opisywał pani swoją osobę? Mówił, czym się zajmuje. jakie ma hobby...
   - Jakie miał hobby, to już wszyscy wiemy... Ale tak poważnie to pokazywał się z jak najlepszej strony. Na początku przez internet zadawał mi bardzo dużo pytań. I, w zależności od moich odpowiedzi, tworzył swój wizerunek.
   - Proszę to wytłumaczyć.
   - Jak na przykład pisałam, że jestem w trakcie robienia doktoratu z ekonomii, to odpowiadał, że on też zajmował się ekonomią. Jak pisałam, że lubię chodzić do kina, to zawsze mi później towarzyszył. Jak mówiłam, że urządzam mieszkanie, twierdził, że ma zmysł artystyczny, i pomagał mi w zakupach i w aranżacji. Jak mówiłam, że lubię mężczyzn, którzy pomagają w domu, to - jak się do mnie wprowadził - był najlepszą gosposią...
   - Krótko mówiąc, spełniał pani wyobrażenie o ideale mężczyzny?
   - Tak. Słyszałam to, co chciałam usłyszeć. Jak się później okazało, zupełnie innym mężczyzną był wobec pani Kasi i pewnie innych kobiet.
   - Mówił pani, co robił w USA?
   - Pokazywał zdjęcia i opowiadał, że był instruktorem fitness. Taki też biznes miał otworzyć w Polsce.
   - Pytała pani może, gdzie mieszkał w Stanach?
   - Też pokazywał mi zdjęcia ze swojego pięknego mieszkania. Na fotografii były duże pokoje, wspaniale wyposażone...
   - A czy opowiadał pani, że w USA był wielokrotnie skazany za posiadanie i handel narkotykami, napady, rabunki, kradzieże, l że stamtąd uciekł?
   - Nie, skądże...
   - Rozumiem, że zakładała pani, że wszystkie informacje, które pani przekazuje, są prawdziwe?
   - Uważałam, że nie trzeba tego weryfikować. Wszystko miało polegać na wzajemnym zaufaniu. Znał wiele osób, z wieloma rozmawiał w restauracjach. Sprawiał wrażenie, że ma tylko chwilowe kłopoty finansowe. Poza tym zawsze był elegancko ubrany. Wszystko dobrej jakości.
   - Teraz już pani wie, skąd miał na to pieniądze?
   - Tak, wszystkie te ubrania: marynarki, buty i markowe koszule były prezentami od pani Kasi.
   - A pani dostawała od oskarżonego prezenty?
   - Chyba trzy razy kupił mi kwiaty.
   - Domyślam się, że zapłacił za nie z pani karty?
   - Chyba tak. Myślę, że kupił je za moje pieniądze...

Lepiej, żeby nie siedział...

   Mecenas Werniewicz nie daje za wygraną: - Czy oskarżony miał w Polsce jakichś przyjaciół, z którymi panią zapoznawał?
   - Znał prawie wszystkich właścicieli restauracji, do których chodziliśmy. Niektórych mi przedstawiał. Raz zabrał mnie na otwarcie restauracji w Toruniu. Było tam kilkanaście osób związanych z biznesem.
   - A pan Łukasz, któremu chciała pani sfinansować operację kolana?
   - Anthony przedstawił mi go jako kolegę, który miał mu stworzyć plan zagospodarowania klubu związanego z fitnessem i rehabilitacją. Łukasz był niepełnosprawny. Twierdził, że operację trzeba zrobić w Niemczech i będzie to kosztować ponad 20 tyś. zł. Powiedziałam Anthony'emu, że mogę mu pomóc.
   - I co on na to?
   - Twierdził, że on już dał Łukaszowi kiedyś pieniądze, a tamten wszystko wydał na imprezy. I byłoby najlepiej, żebym te pieniądze przelała na konto Anthony'ego, to on będzie tym razem to nadzorował.
   - I przelała pani?
   - Tak, 35 tys. zł tytułem pożyczki.
   - Rozmawiała pani później z Łukaszem? - pyta prokurator.
   - Tak, ale on twierdził, że żadnych pieniędzy nigdy nie dostał.

   Mecenas Werniewicz; - Jakiś czas po złożeniu na policji zawiadomienia o przestępstwie wycofała je pani. Dlaczego?
   - Nie chciałam, żeby Anthony poszedł przeze mnie siedzieć...

   Sprawa przeciwko Anthony'emu Sz. toczy się przed warszawskim sądem rejonowym. Prokuratura twierdzi, że oszukał kilkanaście kobiet z Warszawy i okolic. Oskarżonemu grozi nawet 8 lat więzienia.


JACEK BINKOWSKI

ANGORA nr 40, październik 2009

  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/2497-ku-przestrodze-zwabi-na-czacie
  • /ciekawostki/401-ku-przestrodze/2491-ku-przestrodze-w-sieci-lichwiarzy