Kłopoty w Ohio

 

 

W STYCZNIU 1984 ROKU Swango został zatrudniony na oddziale neurologii szpitala podległego klinice stanowej Ohio. Po paru tygodniach na IX piętrze, gdzie pracował, wzrosła nagle liczba zgonów z niewyjaśnionych przyczyn - zdarzyło się ich 7.

Pewnego dnia Swango brał udział w wieczornym obchodzie. Lekarze weszli do sali Reny Cooper, 69-letniej wdowy po operacji kręgosłupa. Sąsiednie łóżko zajmowała 59-letnia Iwonia Utz. Panie zdążyły się zaprzyjaźnić. Cooper leżała spokojnie na boku, do jej lewej ręki podłączona była kroplówka z antybiotykiem. Lekarze nie zauważyli nic specjalnego. Poszli dalej.

Mniej więcej po godzinie do sali zajrzała uczennica szkoły pielęgniarskiej Karolyn Tyrrell Beery, która co godzina sprawdzała stan pacjentów. Zaskoczyła ją obecność Swango. Stał przy łóżku pani Cooper. Wyglądało na to, że strzykawką dodaje coś do kroplówki. Beery uznała, że usuwa powietrze z przewodu i wyszła. Po chwili usłyszała wołanie pani Utz:

- Co pani jest, pani Cooper?

Rozległ się gwałtowny klekot balustrady łóżka, krzyki. Karolyn wpadła do sali. Iwonia Utz krzyczała:

- Coś się stało pani Cooper!

Wdowa siniała i nie oddychała.

Karolyn natychmiast wezwała pomoc. Nadbiegła pielęgniarka. Wszczęła alarm. Pojawiły się inne siostry i dwaj lekarze. Starszy spytał Karolyn, co się dzieje.

- Przed chwilą był tu doktor Swango - powiedziała.

Nie bardzo jej wierzył, bo obchody lekarskie odbyły się wcześniej. Zapytał, jakie leki przyjmowała pacjentka. Pielęgniarka wyjaśniła, Karolyn zaś wtrąciła, że widziała, jak doktor Swango dodawał coś do kroplówki.

Obaj lekarze przyjęli to sceptycznie. Karolyn uznała, że nie wierzą jej, bo jest tylko praktykandcą.

Tymczasem Iwonia Utz nie mogła się uspokoić.

- Jakiś lekarz, blondyn, zrobił coś pani Cooper, a potem uciekł! - krzyczała, szlochając. Opowiadała, że wszedł do pokoju ze strzykawką i z "takim czymś żółtym, czym się owija rękę przy pobieraniu krwi".

Rena Cooper straciła przytomność, ale żyła - tętno miała prawidłowe. By ułatwić oddychanie, lekarze wsunęli jej do krtani rurkę intubacyjną. Kobieta odzyskała przytomność, po kwadransie mogła oddychać sama, a paraliż zelżał. Kiedy już mogła mówić, powiedziała, że jakiś blondyn wstrzyknął coś do jej kroplówki i zaraz potem zapadła w "ciemność". Przerażona, że nie może mówić zaczęła trząść barierką łóżka, by zwrócić na siebie uwagę.

Lekarz opisał Swango: taki wysoki, z jasnymi włosami? Czy to mógł być ten, który wstrzykiwał coś do kroplówki?

- Tak, to on - odparła chora.

Lekarz poinformował Swango o oskarżeniu. Ten stwierdził, że po obchodzie nie był w sali pani Cooper.

Następnego wieczoru incydent omawiano na specjalnie zwołanym zebraniu. Była na nim przełożona pielęgniarek Jan Dickson, doktor Hunt, dwóch innych lekarzy oraz radca prawny uniwersytetu.

Siostra Dickson przedtem rozmawiała z koleżankami. Jedna z pielęgniarek zauważyła, że w ostatnich tygodniach na IX piętrze zdumiewająco wzrosła liczba nagłych zasłabnięć i zgonów. Wszystkie wydarzyły się podczas dyżurów doktora Swango. Dla siostry Dickson było jasne, że dzieje się coś złego.

Opisała zebranym przypadek pani Cooper oraz inne, które skończyły się nagłym zgonem. Następnie z narastającą konsternacją słuchała, jak lekarze umniejszają znaczenie ujawnionych przez nią informacji.

Doktor Hunt nie wziął pod uwagę świadectwa Iwonii Utz jako osoby z guzem mózgu. Na zebraniu uznano, że pani Cooper mogła się dusić pod wpływem jakiejś trucizny, ale stwierdzono też, że przyczyny mogą być inne.

Ktoś z uczelni zgodził się z Jan Dickson, że należy zawiadomić policję. Jednak radca prawny był innego zdania. Podkreślił, że nie ma dowodu popełnienia przestępstwa. Zaproponował, by najpierw jakiś lekarz przeprowadził dyskretne wewnętrzne dochodzenie.

Powierzono je profesorowi Josephowi Goodmanowi z oddziału neurochirurgii.

W najbliższą sobotę zebrali się, by wysłuchać, co ustalił. Przełożona pielęgniarek Jan Dickson była zdumiona. Profesor Goodman bagatelizował podejrzżenia nawet bardziej niż na poprzednim spotkaniu.

Wprawdzie przyznał, że siedem zgonów w ciągu ponad dwóch tygodni to więcej niż normalnie, ale każdy z nich da się wyjaśnić z medycznego punktu widzenia.

Jedyny przypadek, który zaniepokoił profesora Goodmana, to młoda sportsmenka Cynthia McGee, która zmarła wkrótce po tym, jak zaopiekował się nią Michael Swango. Goodman stwierdził, że przyczyną śmierci, jak go poinformowano, był zator płucny.

Jednak w dokumentacji sekcji widniało zatrzymanie oddechu i akcji serca w wyniku zapalenia płuc. Nie było żadnej wzmianki o zatorze.

- Jedyne, co mamy, to zwariowana pacjentka, której zdarzyło się coś niezwykłego i praktykantka, która coś widziała. Czy to można uznać za dowody? - podsumował ordynator.

Na trzecim zebraniu Swango dostał zgodę na kontynuowanie pracy. Postanowiono też nie zawiadamiać policji ani o ostatnim wypadku, ani o wzroście liczby zgonów.

Choć szpital oficjalnie oczyścił młodego lekarza z zarzutów, to stracił do niego zaufanie. W marcu 1984 roku doktor Hunt wystosował do Swango pismo. Poinformował w nim, że nie wyraża zgody na przyznanie mu etatu. Mógł jednak dokończyć staż; klinika obawiała się pozwania do sądu z powodu zerwania umowy.

Później Swango wystąpił do Rady Lekarskiej stanu Ohio o wydanie licencji na wykonywanie zawodu. Rekomendację dało mu trzech lekarzy z wydziału medycyny (jeden z pewnymi zastrzeżeniami).



 

 
Przegląd Reader's Digest 2003
Tłumaczenie: MICHAŁ MADALIŃSKI

  • /pisane-noc/291-licencja-na-zabijanie/1365-podejrzana-herbatka
  • /pisane-noc/291-licencja-na-zabijanie/1363-yczliwy-ordynator